Albania 2015

Organizujesz imprezę, szukasz pilota lub drugiego samochodu dla towarzystwa, itp
Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10004
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Albania 2015

Postautor: prezes » pt 31 lip, 2015

Dlaczego Albania ?
A dlaczego nie ?! ;-)
Trasa jaką wytyczyłem, wiodła najszybszą drogą do Albanii. Czyli :Szczecin-Berlin-Rosenheim -Graz-Maribor-Zagrzeb-Dubrovnik-Budva-Szkodra.
Co dało około 2000 km dojazdówki.
Trasa do Rosenheimu, a własciwie do Pien am Chiemsee przebiegła w iście niemiecki pożądku [jak to na Niemcy przystało]. Niemieckie autostrady są przewidywalne, czyli szybkie, bezpieczne i wiodą prosto do celu. Jedynie co nam doskwierało po drodze, to wysoka temperatura. Dodam,że wystarowalismy 7 lipca, czyli na początku fali afrykańskich upałów które nawiedziły Europę. A niestety, mój Patrol Y60 niestety nie jest wyposażony w klimatyzację. O czym w nastepnych parunastu dniach codziennie sobie przypominałem ;-)
Tak więc po pierwszego dnia wieczorem otworzyłem swój namiot dachowy na sterylnym kampingu nad jeziorem Chiemsee. Obok nas stały campery z całej Europy. Normalnie wieża Babel.
Niestety, Alpy przywitały nas potężną burzą oraz ulewą.Po szybkim śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wjeździe na austryjackie autostrady nie moglismy oderwać oczu od kunsztu budowniczych tych dróg. Szczególną uwagę zwróciliśmy na wspaniałe tunele [najdłuższy to około 10 km]. Na prawdę robią wrażenie.
Około południa spotykamy się na objeżdzie Słoweńskiej autostrady z Waldemarem w towarzystwie Katarzyny.I tak wg wskazówek z internetu w celu zaoszczędzenia 15 euro popedziliśmy drogami lokalnymi w kierunku Zagrzebia. Objazd ten zajął nam około 1,5 godziny.
Po wjeżdzie na chorwacką autostradę pomkęliśmy z oszałamiającą prędkością 110 km na południe. W kierunku wybrzeża. Miejcówką na nocleg okazało się miasteczko Senj.A dokładnie parę kilometrów za Senj piekną nadmorską drogą. Camp Ujca się to miejsce nazywa Niestey, kolejna noc też nam dała pożądnie w kość.Bora tak potęznie wiała, że o mało co nie zdmuchęła nam naszej "zielonej budki" z dachu Patrola. Do rana nie zmrużyliśmy oczu.
Bardzo wczesnym rankiem po uiszczeniu 27 euro za nocleg, wystartowalismy dalej. Po drodze na autostradowym parkingu szybkie śniadanie w towarzystwie paru innych aut z polskimi rejestracjami.
Wiejęca dzień wcześniej Bora przywiała jakiś chłodny front i śniadanie musielismy spożywać w ciepłych polarach i rozgrzewając się gorącą herbatą.
Niestey, ten "urlop od upału" potrwał do południa i tak jak się nagle pojawił, tak się nagle skończył.
Termometr w Nissanie zaczął znów pokazywać 34-37 na zewnątrz i około 38 wewnątrz. Chorwacka autostrada też robi wrazenie. Co chwila tunel lub most na bardzo wysokich podporach. Kawał inżynierii budowlanej.
We wczesnych godzinach popołudniowych zjechaliśmy z tej arterii i podążyliśmy w kierunku Dubrovnika. Niestety, ostatnie 100 km Chorwacji jedzie się juz normalną nadmorską drogą, na któej średnia wychodzi około 40 km/h.Przed Dubrovnikiem wyjazd z Chorwacji i wjazd do Bośni i Hercegowiny [zielona karta !!], po czym wyjazd z Bośni i wjazd ponowny do Chorwacji. Po minięciu Dubrovnika opuszczamy niegościnną Chorwację na dobre i wjeżdzamy do Montenegro [podoba mi się ta nazwa] czyli jesteśmy w Czarnogórze.
Cały czas podążamy nadmorską drogą ze średnią prędkością 40-50 km/h. Wczesnym wieczorem docieramy do Zatoki Kotorskiej. Warto wydać 5 euro i przepłynąć zatokę promem. Jezeli przykutwisz, czeka Cię dodatkowe dwie -trzy godziny jazdy dookoła zatoki w ślimaczym tempie.Pod koiec dnia docieramy do Budvy gdzie na kampingu Crvena Glavica czeka na nas kolejny uczestnik naszej wycieczki. Mikołaj wraz z Danusię oraz poółtoraroczną Natalką.
Kamping Crvena Glavica to miejsce gdzie czas się zatrzymał w latach 80.Generalnie żadnych wygód ale klimat panuje tam specyficzny. Wręcz fantastyczny. Cena za nocleg około 6 euro.
Na tym kampingu spotykają się również ekipy offroadowe z Polski i Europy.
Po wczesnoporannym śniadaniu i zimnym prysznicu wystartowaliśmy koło południa w kierunku Albanii. Granica czarnogórsko-albańska przywitała nas żabrzącymi cyganami , pysznymi arbuzami oraz trzygodzinnym oczekiwaniem na przejazd przez "bramkę".
I wreżcie około godziny 16 dotarliśmy na miejsce zbiórki z pozostałymi uczestnikami wyjazdu.Czekali na nas Rysiek z Kamilem z Katowic oraz Sylwek z żoną Moniką i córką Lenką z Bielska Podlaskiego. Dotarlismy do kampingu "Lake Shkodra". Kamping ten to miejsce na europejskim poziomie. Terenówki, motocykle enduro i kampery z całej Europu. Z Polski oczywiście też.
I tak po czterech dniach podrózy, żaczęła sie nasza "albańska przygoda"

Ostatnio zmieniony pn 03 sie, 2015 przez prezes, łącznie zmieniany 1 raz.
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10004
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » ndz 02 sie, 2015

Już w całym składzie, zasiedlismy wieczorem do "okrągłego stołu", czyli kto, co i jak chce zobaczyć w tej Albanii. Rozmowy przeciągnęły sie do póżnych godzin nocnych. Nawet grila odpaliliśmy [co w Albanii nie jest wcale popularnym sportem].
Rano szybkie śniadanie i składanie obozu.Oczywiście konieczna była kapiel w jeziorze szkoderskim. Czułem sie jak nad Miedwiem [jezioro pod Szczecinem]. Woda ciepła jak zupa, dno muliste i długo długo długo płycizna. Nawet nie wiem gdzie zaczynała sie głębina. Ale woda nas świetnie orzeźwiła i z zapałem ruszylismy w Góry Przeklęte. Nieludzki prowadzi, za nim Sylwek w Terracanie, Rysiek w Pajero, Mikołaj w Y60 i kolumnę zamykam ja swoim wiernym i niezniszczalnym Y60. Na kampingu dołączają się do nas dwie legendy [Disco z Łodzi i Defender z Gliwic].I tak dziarskim i energicznym tempem pędzimy dziurawym asfaltem ku miastu Koplik. Nagle w CB słyszę stanowczy i wręcz elektryzujący głos Mikołaja "czuję palone kable" i po chwili "Palimy się, dawajcie gaśnice !!!!" Na takie hasło chyba kazdemu cierpnie skóra na grzbiecie. Mikołaj awaryjnie hamuje stając na poboczu , ja ciut za nim reszta też juz stoi. W pośpiechu staram sie wyszarpnąc swoja 2 kg gaśnicę zza tylnego siedzenia, Mikołaj okazał sie szybszy i odłaczył klemę z akumulatora.Zagrożenie opanowane. Otwieramy maskę, obok juz stoją wszyscy. ELeRy po upewnieniu się że wszystko OK ruszają dalej.
Niestety, awaria dość poważna, sfajczyła się główna wiązka od alternatora. Idą w ruch narzędzia, zapasowe przewody elektryczne i taśma izolacyjna. Stoimy na skraju drogi. W pełnym słońcu. Temperatura ok 37 stopni, ale humory nam dopisują [tym bardziej, ze wiemy że bedzie dobrze !] Mijający nas Albańczycy w 5 na 10 samochodów przystają obok nas z chęcią pomocy. Bardzo to miłe oraz takie po prostu ludzkie. Po około dwóch godzinach Mikołaj odpala swój pojazd i wszystkie parametry wracają do normy czyli wszystko działa. Ruszamy z kopyta do Boge ["wrót do Teth"] Wraz ze wzrostem wysokosci mój niezajebliwy 4,2D generuje olbrzymie ilości czarnego dymu [dlatego jadę na końcu kolumny ;-) ]. Pędzimy pod górę po nowiutkim asfalcie. Jeszcze parę lat temu jechalibysmy szutrówką. Ale idzie nowe i Albania też się cywilizuje. Tak więc coraz wyżej, coraz to nowa serpentyna, coraz ostrzejszy zakręt i widoki zapierające dech w piersiach. Na trójce jadę coraz rzadziej, dwójka jest przełozeniem jakie jest najlepsze a czasami redukuję do jedynki. Droga jest na prawdę wspaniała, wąska, ale bezpieczna. Co jakis czas są "mijanki" w których sie chowamy puszczając auta jadące z góry. Po tej godzinnej walce z grawitacją i pochyłością docieramy do końca asfaltu. Do krzyża. Tam się kończy droga dla cywilnych aut. Zatrzymujemy się, strzelamy okolicznościową fotkę. Poświęcamy krótką chwilę na zadumę i wspomnienie tragicznie zmarłej czeskiej pary ofroadowców. Bo to przecież w tych rejonach zostali oni zastrzeleni z "Kałacha" parę dni wczesniej przez albańskiego szaleńca.
Ruszamy dalej. Podłoże już nie asfaltowe, teraz króluje szutr oraz potłuczona skała. Prędkość zmalała do 10-20 km/h. Auto się kiwa na boki jak łódź na falach. Droga, a własciwie ścieżka już nie posiada murków oporowych ani bariech ochronnych. Od przepaści dzieli nas tylko powietrze i zdrowy rozsądek kierujących swymi stalowymi rumakami. Czasmi jest szerzej, wtedy się można minąc z szalonymi albańskimi kierowcami Mercedesów 407 popularnych "kaczek". Ten model to bodajże najczęściej spotykany samochód w Północnoalbańskich górach. I tak przemierzami powoli te przepiękne góry. Kurzy się niemiłosiernie, i ja ten cały kurz mam w samochodzie [jak pisałem wczesniej, nie posiadam klimatyzacji].Ale co tam kurz, kiedy w aucie mam 40 stopni !! :-)) Docieramy do wodospadu po drodze, woda zimna jak cholera ale świetnie orzeźwia. Oczywiście nie obywa się bez sesji foto. Miłą sielankę burzy nam jakiś "łoś" w L200 koniecznie pragnąc jechać dalej. Może nie był na urlopie ;-)). Na jednym z przystanków sprawdzamy cisnienie w oponach. Większoś z nas ma jeszcze cisnienie autostradowo-dojazdowe. Ja miałem np po 3 atm ;-))). Upuszczenie do 1,8 zdecydowanie poprawiło "komfort" podróżowania.
I wreżcie we wczesnych godzinach popołudniowych docieramy do celu naszej drogi. Do wręcz mitycznego Teth. Trochę mnie moze poniosło z tym mityzmem ;-)). Ot wioska a własciwie osada w przepiekniej dolinie. Nawet nie osada a parę domków i restauracja. Jakież było nasze zdziwienie gdy w trakcie naszych rozmów na CB słyszymy obcy polski głos instruujący nas jak dojechać do fajnej miejscówki na odpoczynek. Docieramy wg wskazówek tajemniczego "ktosia". Rzeczywiscie wspaniałe miejsce. Stoimy w delikatnym cieniu na boisku szkolnym a głosem tym okazał się nasz ziomal z Gorzowa który ze swoim towarzyszem ze Śląska penetrowali w swoich Landroverach te góry. Świetni ludzie.
Większość z naszej ekipy idzie do knajpy na lokalne frykasy, a my pożywiamy się w towarzystwie nowopoznanych podróżników przy samochodach.
Po dwugodzinnym popasie ruszylismy dalej. Było około 16. I przed nami tak na prawdę nie wiadomo ile drogi do cywilizacji. Wyjeżdzając z Teth zaliczylismy chyba jedyny bród na naszej wycieczce.
Nasza trasa się wiła wzdłóż rzeki, czasami wyżej, czasami niżej. Ale jechaliśmy cały czas doliną rzeczną. Widoki nadal zapierały dech w piersiach. Po godzinie jazdy Waldek "Nieludzki" zafundował nam sporą dawkę adrenaliny. Otóż jadąc za nim zaczęlismy się wspinać jakąś starą zapomnianą przez Boga i ludzi ścieżką, którą tylko kozy chadzały. I tak posuwaliśmy się do góry metr za metrem. Coraz wyżej i wyżej. W sumie nie wiadomo dokąd jechalismy, ale parlismy mozolnie nadal w górę. Oczywiście napęd na cztery włączony, reduktor również. Po jakiejś godzinnej wspinaczce miejscami w naprawdę niebezpiecznych miejscach, gdzie auto jechało ścieżką której szerokość miała tyle samo ile nasze samochody. I od strony pasażera były parosetmetrowe przepaście. Ale widoki piękne. Dotarlismy do opuszczonej wioski bez drogi wyjazdowej !!!.To była prawdopodobnie Pjeshuell. W niej nawet trudno było nam nawrócić i stanąc obok siebie samochodami taka to była metrolpolja.
Niestety, ten karkołomny wjazd wpłynął bardzo niekożystnie na jedna z koleżanek.[pierwszy raz była w takiej sytuacji]. Ale że to silna baba była [choć drobniutka] to zagryzła wargi i nie dała po sobie poznać,że coś jest nie tak.
Ruszylismy w dół. Chyba jednak lepiej było się piąć w górę, bo zjazd okazał się bardziej karkołomny. I znów balansując samochodami na tej wąskiej półce zjeżdzaliśmy bardzo powoli w doł. U podnóża stanęliśmy na bardzo fajnym miejscu. Płaskim, obszernym, przy rzece. Jedynym minusem był pomnik trzech poległych tam osób. Kiedyś tam, nie bardzo wiadomo było kiedy. I kiedy już zdecydowaliśmy się rozbić tam obóz, pojawiła się ni stąd ni zowąd dziewczynka lat około 14. I dość płynnym niemieckim zapytała wprost, "czy nie boicie się tutaj nocować, bo tu jest bardzo niebezpiecznie" ...
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10004
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » pn 03 sie, 2015

Nastapiła wśród nas konsternacja spotęgowana tragedią czeskiej pary sprzed parunastu dni.
Po chwili pojawia się starszy brat dziewczęcia i łamana angielszczyzną zaprasza nas na swoja posesję kawałek drogi w górę.Niestety, owa posesja okazała się totalną pomyłką, miejsca było tylko na dwa samochody. Tak więc pożegalismy albańskie rodzeństwo i ruszyliśmy dalej. Po drodze spotykamy dwóch motocyklistów z Polski na BMW GS1200. Oczywiście zwyczajowa parominutowa pogawędka i życzenie szerokiej drogi. Wieczór sie zbliżał wielkimi krokami, a my nadal nie mielismy noclegu. Teren dookoła był bardzo górzysty i cięzko było znaleźć cokolwiek do zatrzymania się. Tym bardziej,że była nas dość spora gromadka. "Doktor" znalazł nawet jedno miejsce, ale gremialnie decydujemy się dojechać do jakieść osady ludzkiej.I tak posuwamy się naprzód w kierunku bliżej nieokreślonym. Automapa podpowiada nam "Szkodra 22 godziny jazdy". W sumie daleko nie jest, ale odległość w albańskich górach mierzy się w czasie dojazdu. Na krótkim postoju wysyłamy Ryśka i Sylwka na zwiad do potencjalnie najbliższej wioski. Jesteśmy cały czas w kontakcie CB z chłopakami. Po około godzinie słyszymy poprzez trzaski, "napierajcie na dół, tylko uważajcie ....." i tu opis potencjalnych zagrożeń na drodze która prowadzi do osady. Zagrożenia takie zwyczajowe , czyli: osówiska, bardzo wąska drożynka, wystające skały i oczywiście czychające przepaście. Nasza noclegowa miejscówka to podwórko u albańskiej rodziny. Kapitalny równy plac, otoczony pszczelimi ulami w pobliżu domu owej albańskiej rodziny.
Oczywiście w ciągu paru chwil pojawiają się na podwórku stoły, na stołach różego rodzaje alkohole [piwo, wódka rakija] i zagrycha. . Naszą tłumaczką jest nastolatka-córka właścicieli domu. Owa nastolatka bardzo płynnie tłumaczy z angileskiego na albański nasze rozmowy. A rozmowy były dosłownie o wszystkim a wraz z iloscią wypitego alkoholu stawały się ciekawsze. I tak zadzierzgnęlismy przyjaźń polsko-albańską. Poranek był cięzki. Ale po szybkim zwinięciu obozu ruszylismy do baru naszych gospodarzy, który się mieścił parę kilometrów dalej. Przy barze było też małe ogrodzone pole biwakowe.Namiary na miejscówkę : Nicaj-Shosh N 42 14’19.32″ E 19 44’37.80″. Przygotowane przez gospodarzy dla nas śniadanie było iście królewskie. Dodam że trwało do południa. Przy okazji poznalismy mnóstwo albańczyków którzy wypytywali [poprzez córkę włascicieli] dosłownie o wszystko. Tam też pierwszy raz spotkalismy dwójkę niemieckich turystów podrózujących wyprawową Toyotą HZJ 74 [bushtaxi].
Jadą Oni po Albanii wg roadbooka który zakupili w Niemczech. Niestety, sielanka się skończyła i trzeba ruszyć dalej. I znów półki stalne, nawieżchnia skalista, mnóstwo kurzu. I temperatura sięgająca 35 stopni, a w aucie 38 stopni. Po paru godzinach jazdy docieramy do miejsca gdzie siedem lat temu nasz kolega "Duży Ryba" skutecznie utopił swojego Patrola. ;-))))
Oczywiście nie mozemy sobie odpuścić kąpieli w chłodnej krystalicznej rzece. Wszystkim się nam należy odrobina ochłody. Słońce pali niemiłosiernie, jest chyba ze 38 stopni. Ruszamy dalej. I znów wąska droga, nierówna ,dziurawa, i znów albańczycy w swych Mercedesach 407 mijajacy nas na żadkich mijankach. Wreżcie docieramy do ASFALTU. Wspaniałej równej czarnej nawieżchni ;-)))). I tym asfaltem docieramy ponownie do Szkodry.Tak zakończyliśmy pętle do Teth. Bardzo fajna trasa ze wspaniałymi widokami którą moze pokonać nawet cywilne auto 4x4. I oczywiście albańczyk w Mercedesie 407 ;-))).
Ze Szkodry kierujemy się do Koman skąd mamy zamiar "zaokrętować się" na prom do Fierzy. Droga wiedzie niestety asfaltem, ale droga jest widokowa obfitująca w liczne serpentyny i róznice poziomów. Tzn żadko kiedy sie jedzie po płaskim, ciągle w górę lub z góry. W wczesnych godzinach wieczornych docieramy do Koman. Na wjeździe zaczepiamy dwóch lokalesów z pytaniem o prom. Okazuje się,że Oni wlaśnie na tym promie pływają i stoją tu aby wyłapywać klinetów. Od razu oferuja nam rejs do Fierze za jedyne 400 Euro i odbijamy w ciągu 15 minut. Rezygnujemy z tak kuszącej propozycji i umawiamy się z nimi na rejs następnego dnia o 9 rano. Niech nikogo nie zwiedzie Camping na nabrzeżu promu. Nic takiego nie istnieje, niestety. Po wyjeżdzie z tunelu stajemy na betonowym nabrzeżu, Przed nami woda a za plecami skały i droga dojazdowa tunelem. Jest też na miejscu hotel i restauracja. Hotel [może to zbyt górnolotna nazwa tego przybytku] po prostu pokoje do wynajęcia z łazienkami.
Wprowadzamy nasze auta na prom "Bereszka" i nie musimy sie obawiać,że się nie załapiemy na rejs. Uiszczamy opłatę 30 euro za samochód +3 opłaty tunelowej.
Jako,że marzyłem o prysznicu, wynajmujemy pokój [30 euro] i spotykamy się z resztą kompanii w restauracji. I tu racząc się zimna Tiraną wspominamy wydarzenia ostatnich dwóch dób.
Część z nas śpi na promie, na pokładzie w śpiworach lub w na fotelach w przedziale pasazerskim. Upalna i wilgotna noc szybko mija i czas na naszą "morską przygodę". Już z pokładu naszego promu przyglądamy się haosowi jaki odbywa się na nabrzeżu. Mnóstwo ludzi, pojazdów, krzyki, nawoływania. Dobijające i odpływające mniejsze jednostki od nabrzeża. Samochody wjeżdzające na konkurencyjny prom [mniejszy od naszego], albańczycy "fachowo" je wprowadzający. No po prostu Sodoma i Gomora. Jest co oglądać.;-)))) Przy okazji spotykamy zapoznanych w górach Niemców w Bushtaxi. Oczywiście nie obywa się bez paronastominutowej pogawędki połaczonej z szybkim przejżeniem zdjęc w aparacie. Niestety, Niemcy płyną ciut później drugim mniejszym promem. Kto wie, może znów się spotkamy gdzieś na szlaku. Taka mała podpowiedź, jeżeli decydujecie się na rejs promem dobrze jest przyjechać wieczorkiem poprzedniego dnia i sobie spokojnie zając już miejsce na promie. Rano się odbywaję iście dantejskie sceny.
Kapitan dał sygnał, rzucono cumy i ruszyliśmy prując dziobem szmaragdową toń zalewu...
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10004
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » śr 05 sie, 2015

Na promie stało tylko naszych pięć samochodów. Była również niewielka grupka pieszych turystów. Tak więc mieliśmy cały prom prawie do własniej dyspozycji. Część z nas jadła sniadanie a reszta rozkoszowała się otaczającymi widokami. Prom płynie w przepięknej dolinie. Otaczały nas szczyty po 300-400 metrów wysokości. Cały rejs trwa około 3 godzin i w południe dobilismy do nabrzeza w Fierze. Jakież było nasze zdziwienie, jak na kei spotkaliśmy dwa auta na polskich numerach a w dodatku jedno z nich miało choszczeńskie numery.Navara i Jeep Grand Cherokiee. Załogi obu aut przypadkiem lub dziwnym trafem odłączyły sie od swojej grupy i sprawiały wrażenie zagubionych w tej albańskiej rzeczywistości.
Z Fierze ruszyliśmy do Kukes drogą SH22. Jest to wspaniała asfaltowa droga. Bardzo kręta. O dużej róznicy wzniesień. Asfalt daje poczucie pozornego bezpieczeństwa, lecz nie odważyłem sie przekroczyć 60 km/h ;-)) Średnia prędkość oscylowała około 30 km/h. Strasznie długo się tą droga jedzie i po paru godzinach ma sie juz serdecznie dosyć ostrych zakrętów [bez zabezpieczeń], serpentyn podjazdów i zjazdów.
Jako,ze SH22 zajęła nam dużo czasu postanowilismy wjechać do Kukes w celu uzupełnienia zaopatrzenia oraz paliwa. Znaleźlismy nawet dość dużo stacji benzynowych, lecz na zadnej nie można było płacić kartą ! Taki pech. Na szczęście są bankomaty. Tankowanie, zakupy spożywcze, alkoholowe i w drogę, bo to miasto wywarło na mnie bardzo przygnebiające wrażenie. Jakos pod skórą czułem dziwne zagrożenie. Przy okzaji zdecydowalismy że na nocleg zatrzymamy się nad podliskiem jeziorem koło wioski Bushat. Tak więc bez żalu opusciliśmy zaprowiantowani niegościnne Kukes udając się w kierunku wcześniej wymienionej wioski. Niestety wioska Bushat okazała się totalnym nieporozumieniem, przywitały nas wysokie mury posesji udekorowane potłuczonymi butelkami i drutem kolczastym. A jedyny dojazd do jeziora okazał się wysypiskiem smieci. Niestety wszystko to do kupy wywarło na nas przerazające wrazenie i bardzo szybko opuściliśmy tą nieprzyjazna okolicę.
Niestety, godzina była juz mocno wieczorna a szanse na bezpieczny nocleg bardzo małe. Z wcześniejszych przygotowań miejscówek pamietałem,że "w pobliżu" jest kamping. Lecz nie miałem dokładnego adresu. Ale od czego są przyjaciele. Wykonałem szybki telefon do Jasia w Szczecinie i po paru minutach mamy dokładny namiar wraz z nr telefonu i pozycją GPS. Po telefonie do własciciela dowiadujemy się ze mają miejsce dla nas i czekają. Wg albańczyka to około godzina góra półtora jazdy. Automapa mówi całkiem co innego. 28 kilometrów pokonamy w trzy godziny. Dodam,że jest juz ciemna noc a przed nami 30 km drogi wycietej w półkach skalnych z czychającymi przepasciami na 90% drogi.Tak więc ruszylismy w kolumnie która się po paru minutach rozciągnęła na dwa kilometry z powodu wielkiego zakurzenia. Tą zdradliwą ścieżkę pokonywaliśmy z oszałamiającą prędkością 15-20 km/h. I tak kilometr za kilometrem posuwalismy sie mozolnie do przodu. Każdy następny zakręt i nawrót zbliżał nas do celu czyli do kampingu BioFarm Reci. Po mniejwięcej 90 minutach slyszymy głos Mikołaja przez CB, "uważajcie, jest duży problem !!!!" Okazuje się,ze część tej wąskiej drogi podmyła woda i brakuje około 30 cm podłoża. Tak więc koła jednej strony w połowie "wisza nad przepaścią" Chyba,każdego z nas ten przejazd kosztował duuużo nerwów. Chwilę póżniej spotykamy Mercedesa 407 Doka załadowanego lokalesami. Nie wiem jakim cudem oni tam się przemieszczają z ich kosmicznymi prędkościami ??!!. Po drodze mijamy jeszcze dwa mosty rodem z filmu "Cena strachu". Dojeżdzamy wreżcie do miejscowości Zall-Rec, lecz okazuje się że to nie koniec naszej wędrówki pod górę. Dostrzegamy znak kemping 2 km. I to 2 km ostrego podjazdu pod górę. Pomagam sobie reduktorem i załączonym napedem na cztery. Wreżcie około 23 docieramy do celu. Wita nas właściciel oraz jego rodzina. Tłumaczem jest oczywiście jedno z dzieci własciciela. Na stole pojawiają się sery, jakieś mięsiwo oraz oczywiście alkohole. Po powitalnym poczęstunku dziękujemy gospodarzą i przenosimy sie we własne grono. Emocje drogi dojazdowej powoli nas opuszczają i wraz z ilościa rosnacych promili stajemy sie bardziej wyluzowani. To była naprawdę niebezpieczna droga i robienie jej w nocy graniczyło z głupotą. Ale cóż, czasami jesteśmy zmuszeni zrobić coś głupiego aby na koniec cos tam dobrze wyszło. BioFarm Reci okazało się miejscem bardzo przyjaznym i fantastycznym jeżeli chodzi o drogę dojazdową. Lecz nie odważył bym sie tej dojazdówki robić autem cywilnym bez napędu 4x4. Jej cały urok dopiero dojżeliśmy następnego dnia, kiedy to musieliśmy nią wrócić do cywilizacji -do autostrady która się rozpoczynała w Kukes...
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
Tanto
4X4 Szczecin
Posty: 4665
Rejestracja: pn 21 maja, 2007
Lokalizacja: Szczecin/ Dobra k.Now
Kontaktowanie:

Postautor: Tanto » śr 05 sie, 2015

linki do opowieści z obrazkami
część 1
część 2
część 3
część 4
Suzuki SJ510 LWB '85 "Kozunia"

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10004
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » wt 11 sie, 2015

Do cywilizacji wyruszylismy "krwawym świtem",czyli tak koło południa. Dopiero jadąc powrotna drogą w pełni mogliśmy napawać się widokami. A widoki owe po raz kolejny zapierały dech w piersiach. Mijalismy wszystko co tylko może sie w górach przydażyć. Czyli drogi wycięte w zboczach górskich, przepaści, potoki i górskie rzeki. I oczywiście wszechobecny kurz połączony z upałem. Tym razem 28 km zajęło nam tylko dwie godziny jazdy a prędkość sięgała nawet 40 km/h. Po drodze spotykamy dwóch chorwackich motocyklistów i jakiś czas jedziemy razem. Przygladałem się im z podziwem jak fachowo balansowali ciałem jadąc większość drogi na stojąco.
Spotykamy też po raz kolejny zapoznanych parę dni wcześnij Niemców swoją Toyotą Bushtaxi.. Nie obywa się oczywiście bez paronastominutowej pogawędki o tym i owym. Po wjeździe na asfalt droga zaczyna szybko uciekac spod kół i prędkośc 90 na godzine wydaje się nam pierwszą prędkością kosmiczną ;-)
"Autostradą" pędzimy w kierunku wybrzeża. Jedziemy w kierunku Durres. Autostrada to chyba zbyt na wyrost nazwanie drogi po której pedzimy. Ponieważ na zadnej autostradzie nie widziałem rond, a na tej były i to nawet parę oraz na żadnej nie mijasz na tym samym pasie jadących pod prąd wozów zaprzęgniętych w osiołka lub dziwnych trójkołowych motorykszy. No cóż, jaki kraj, takie autostrady.
Na camping Paemer w Karpen na południe od Durres.
Szybki meldunek u właściciela terenu [dobrze mówi po angielsku] i rozbijamy sie nad samym morzem, dosłownie na plazy w boksach zadaszonych dachami z trzciny. Dzięki tym zadaszeniom mogliśmy jakos wytrzymać skwar lejący się z nieba.
Camping Paemer to całkiem przyzwoite miejsce, z sanitariatami na europejskim poziomie. Miejsca postojowe sa ułożone kaskadowo w kierunku morza. Na sztucznej wysepce nieopodal plaży jest mała pizzeria z piecem opalanym drewnem. Ceny niskie. Niestety plaża nie jest najładniejsza. Bardzo ciemny piasek bardzo rózniący sie od naszych plaż. Woda długo jest płytka [jakies 200 m od plazy]. Czas nam na campingu miło upływał i tylko jeden wybryk zakłócił nam pobyt nas krótki tam pobyt. Około piątej nad ranem jakiś oszołom chodził po polu sie sie darł wniebogłosy. Ten jego koncert trwał okolo godziny. Już się zbierałem aby durnia uciszyć. Ale nagle ucichł. Niestety, tym oszołomem okazał sie nasz rodak a najczęściej wykrzykiwanym słowem było wulgarne określenie pani lekkich obyczajów. Niestety, "Cebulaki" dotarły nawet juz na plaże Albanii. Po szybkim zwinięciu obozu wystartowalismy w kierunku Gjirokaster. Rodzinnego miasta byłego przywódcy Albanii Envera Hodży oraz jednego z dwóch miastAlbanii wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO....
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
Tanto
4X4 Szczecin
Posty: 4665
Rejestracja: pn 21 maja, 2007
Lokalizacja: Szczecin/ Dobra k.Now
Kontaktowanie:

Postautor: Tanto » śr 12 sie, 2015

...i wersja ze zdjęciami
część 5
Suzuki SJ510 LWB '85 "Kozunia"

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10004
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » sob 15 sie, 2015

Do miasta chcieliśmy wjechać z fasonem pod sam zamek, skąd rozpościera się piękna panorama. Waldemar prowadził naszą kolumnę coraz bardziej zagłębiając się w uliczki centrum. Gjirokaster nie bez powodu jest zwanym "miastem tysiąca schodów". Tam wszędzie jest pod górę !
I tak powoli sie pięliśmy teoretycznie w kirunku zamku który góruje nad miastem. Uliczki stawały sie coraz węższe i węższe. A podjazd coraz bardziej stromy i nadszedł czas na włączenie reduktora. W pewnym momencie było już tak wąsko,że od lusterek do scian budynków było około 20-30 cm ! Taki "urban car hill climbing" nam przypadkiem wyszedł ;-).Lokalesi sie nam bardzo dziwnie przyglądali z okien, co to za cudaki się po ich uliczkach pchają. Wreżcie który ze spotkanych po drodze uzmysłowił nam,że do zamku tędy nie dojedziemy. I tak się zakończyła ta nasza wspinaczka. Zjechalismy pareset metrów nizej i tam pożucilismy nasze auta. My czyli ja z Sylwkiem. Reszta pojechała znaleźć odpowiednią drogę na szczyt do zamku. Droga na szczyt w czterdziesto stopniowym upale była ponad nasze siły ;-). Ale widok ze szczytu okazał się wart tego wysiłku.Wczesnym popołudniem po zatankowaniu opuścilismy rodzinne miasto Envera Hodży i skierowalismy przez Sarandę ku wybrzeżu. Niestety nasza trasa w tej części wycieczki prowadziła juz asfaltami. I tak "zachaczając" prawie o granicę albańsko-grecką odbiliśmy na zachód na górskie serpentyny. I znów wąska droga, i znów ostre prawe i lewe winkle. Ostre podjazdy i serpentyny. Na tych drogach nie sposób się nudzić. Jadąc dalej zahaczylismy lekko o Sarandę i dotarlismy do nadmorskiej drogi która łączy miasteczka i wioski wzdłuż albańskiej riviery.Prędkość nasza niestety ponownie spadła z powodu trudnej drogi i wspaniałych widoków.
Miałem parę namiarów na campingi których na południowych wybrzeżu Albanii jest dość dużo.Jadąc od południa mijamy Piqeras, Borsh Porto Palermo i docieramy wreżcie do celu naszej wędrówki. Do Himare. W samym Himare jest conajmniej pięć campingów przy samej plaży. My sie decydujemy na camping Livadh. Ostatni na tej plazy ustytuowany w cienu drzew oliwnych [co jest bardzo wazne przy tych temperaturach]. Na miejscu mamy do dyspozycji równiez klimatyczna knajpkę należącą do campingu z bardzo przyzwoitymi cenami. Plaża oczywiście kamienista, można skożystać z zadaszenia na plazy. Woda bardzo czysta i przejżysta. Niestety, dno szybko się obniża i juz 4 metry od plaży jest ze trzy metry głębokości. Na plaży stoi oczywiście postkomunistyczny podwójny bunkier ;-)))).
Toważystwo na campingu bardzo internacjonalne:albańczycy niemcy włosi i oczywiście Polacy ! Z plazy widać grecką wyspę Korfu.
Nasz obóz rozbijamy na końcu campingu, szybko wchodząc w komitywę z naszymi rodakami. Gorące noce oraz dzwięk cykad połaczone z napojami wyskokowymi powodują,ze czas miło upływa. Lecz nic nie trwa wiecznie. Po dwóch dniach tej sielanki trzeba niestety ruszać na północ. Do domu. Pierwsi opuszczają nas koledzy ze Sląska, Rysiek z Kamilem startują krwawym świtem żegnani słowami "szerokiej drogi" przez resztę grupy. Koło południa wyrusza Mikoła Danka i mała Natalka raze z Sylwesterem Moniką i Lenką. Jadą oni w kierunku Rumunii aby się jeszcze trochę powłóczyć po Bałkanach. Tym sposobem sie rozsypała nasza "Drużyna Pierścienia" ;-).
My z Waldemarem opuszczamy gościnny camping Livadh po obiedzie i kierujemy sie na północ ku Szkodrze. Po drodze zaliczając bardzo widokowy podjazd na 1100mnpm obok Mt Cika. Potem perłę riviery albańskiej Vlorę. Pod wieczór docieramy do Szkodry na Lake Shkodra Resort. Odpalamy ostatniego grila w Albanii wpatrując się jak urzeczeni w pożar lasów w drodze do Teth. Pożar widac jak na dłoni. Przerażający to niestety spektakl. Rano opuszczamy Albanię wjeżdzając do Czarnogóry. I przez Podgoricę i Niksic docieramy do Bosni i Hercegoviny. Jedziemy dośc szybko, oczywiście w miarę możliwości, bo mamy w planie powłóczyć sie wieczorem po Dubrovniku. Niestety parogodzinne oczekiwanie na wjazd do Chorwacji z Bośni dość boleśnie zweryfikowało nasze plany. Trzy i pół godziny stania w pełnym słońcu na granicy. Kurcze, jak to szybko człowiek sie przyzwyczaja do dobrego. Do unijnego braku granic i odpraw celnych !. Około 18 mijamy Dubrovnik i pedzimy w kierunku Makarskiej. Stajemy na kampingu Podaca. Bardzo nie miły właściciel. Ceny nie przyjazne. Szczerze nie polecam. Rano rozstajemy się z naszym ostatnim towarzyszem podrózy.Waldek z Katarzyną odjeżdzaja w kierunku Chorwackich wysp. Ciężko się rozstawać. Bo dobrze się z nimi podrózuje. Ale cóż. Ruszamy w swoją drogą już sami.Powtórzył się scenariusz z zeszłego lata. Wracamy do Szczecina sami. I znów Chorwackie autostrady i znów temperatury sięgające 37 stopni. Spotykam na stacji po drodze sympatycznego motocyklistę ze Świnoujścia który samotnie na Hondzie Valkyria 1500 podróżuje po Chorwacji i Czarnogórze. Opuszczamy Chorwację i wjeżdżamy do Słowenii. Nie kutwiąc eurasów kupujemy winetę na autostradę i tym sposobem po półgodzinie jesteśmy już w Austrii. Dzieki pomocy Jasia [ i nie chodzi mi o mojego syna] który to podaje nam namiar na austriacki camping w Spital am Pyhrn. Mniej więcej w połowie Austrii. Pierwszy raz w trakcie tej naszej "albańskiej wycieczki" przykrylismy się śpiworami w namiocie a rano mielismy rosę na namiocie ;-). Rano szybkie sniadanie i ostatnie 950 km do domu. Do Szczecina. Około 21 wyłaczyłem silnik pod moim domem i tym sposobem zakończyła się ta bałkańska wycieczka.


Krótkie podsumowanie:
Liczba kilometrów -5250
ilość spalonej ropy - około 700 litrów
średnie spalanie -13,5/100
winety, autostrady, tunele, promy 160 euro
średni koszt noclegu 3 os + samochód z namiotem dachowym -20 euro
awarie sprzętu -0


Czy warto jechać do Albanii ? - warto
Czy w Albanii jest tanio ? - tak jak w Polsce
Czy w Albanii jest niebezpiecznie ? - nie czułem sie zagrożony
Czy pojechałbym jeszcze raz do Albanii ? - gdyby Albania leżała 1000 km bliżej, zdecydowanie tak, pojechałbym.



Piotrek Machowski
Prezes
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
Tanto
4X4 Szczecin
Posty: 4665
Rejestracja: pn 21 maja, 2007
Lokalizacja: Szczecin/ Dobra k.Now
Kontaktowanie:

Postautor: Tanto » wt 18 sie, 2015

link do tekstu z obrazkami
Albania cz.6
Suzuki SJ510 LWB '85 "Kozunia"


Wróć do „Imprezy 4x4”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 46 gości