"Piekna Nasza Polska Cała ..."

Organizujesz imprezę, szukasz pilota lub drugiego samochodu dla towarzystwa, itp
Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

"Piekna Nasza Polska Cała ..."

Postautor: prezes » wt 01 lip, 2008

Całość tej opowieści zaczyna sie 25 czerwca 2006.


Pojechalismy, zobaczyliśmy, wróciliśmy.
Jasiu, Tomek z Wa-wy i ja spotaklismy sie 25.06 w bazie wypadowej w Straym Kaleńsku pod Czaplinkiem. Plan był prosty. Jechać do przodu w kierunku płn-wsch.
Po wieczornej "małej" integracji, w poniedziałek rano odpalilim nasze maszyny i ruszyliśmy przed siebie.Tomek z Wa-wy wprowadził koordynaty w GPS na Bory Tucholskie. Przejechaliśmy przez poligon pod Bornym Sulinowem. Zajebiste drogi szutrowe, pokryte takim czarnym żużlem, po parokilometrowym odcinku kolor naszej skóry przypominał barwą kolor naszego czołowego zawodnika piłki kopanej z mistrzostw w Seulu . Zaliczylismy oczywiście bród na Pilawie. Drogi polne [tumany kurzu], leśne dukty [tumany kurzu] i zapomniane przez Boga i ludzi leśne bruki. Mijając leśne wioski i osady gdzieś zaszyte w lasach [co Ci ludzie tam robią ?]. Opuściliśmy nasze kochane Poj. Drawskie i wjechaliśmy w Bory Tucholskie. Piękne tereny są w Borach T. Teren nieco inny niż u nas. Trochę brdziej pagórkowaty. Były tam i również pokryte warstwą sypkiego piachy dróżki leśne i polne.Mijalismy piękne leśne [duże] jezioro bardzo długim trawersem [ci co mnie lepiej znają, wiedzą jak lubie takie historie ].W innym momencie omijając kolejne jezioro jadąc po wysokim klifie nad wodą zerwała sie dość ostra burza z pierunami [akurat nad nami] ,a my spokojnie prowadziliśmy rozmowy przez komórki, CB. Troszke adrenaliny nie zaszkodziło W pewnym momencie w lesie zagrodziło nam dalszą marszrutę zwalone w poprzek drogi dość duże drzewo. Poszła w ruch wyciągarka, bloczek, siekiera. Niestety przeszkoda okazała sie za ciężka. I cała godzinna mordęga poszła się je....ć. Ale znaleźliśmy objazd, i pognaliśmy dalej. W momencie gdy do celu I etapu nam zostało już ze 3 km. droge zagrodziła nam Brda . Był owszem most ale... Niestety Most był zamknięty dla ruchu. Stary drewniany most, Dość mocno spruchniały. I dylemat, szukać objazdu [ok.35 km] czy zabawić się w "Cenę strachu" i walić przez most. Wygrała druga opcja. Troszkę włos się na d... jeżył, bo most trzeszczał i sie uginał. Do lustra wody było ze 4 metry a i woda też głęboka, ale dalismy radę.
Po tym "mrożącym krew w żyłach" wręcz "traumatycznym" przezyciu . Dojechalismy do miejscowości Małe Swornegacie. W pierwszym sklepiku zrobiliśmy zoapatrzenie czyli 1 l Absolwenta + 12 browarków i wjechaliśmy na pole namiotowe [vis-a-vis sklepu] małe kameralne pole namiotowe na brzegu jeziora.
CDN....
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Wysłany: Wto Lip 04, 2006 10:54 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

Pole namiotowe którego włascicielem jest Janusz stary wilk morski [no może szuwarowo-bagienny, ale miał czapke z daszkiem i kotwicą wyhawtowaną ]. Tłumu na polu nie było, a więc kolejna integracja, gdyby zabrakło "argumentów" do rozmowy sklep panny Krysi czynny do ostatniego klienta . Się troche pointegrowaliśmy np z kolesiem z Siedlec [lekko sledzikującym-tzn wsch. akcent ] I krwawym świtem około 10 śniadanko, kąpiel w jeziorze coby resztki kacusia zmyć i składanie obozu. Dojechał do nas kolega Tomka-Piotrek Grand Cherokiem. Oponki BFG AT nowe, zawiecha troche wyższa od standartowej.Dowiedzielismy się od lokalesa ze z drugiej strony jeziora odbywały sie zloty w Chojnicach na tzw Psiej Górze. Lecz ten pomysł padł. Pojechalismy znowu na GPS.Znowu piaszczyste dróżki, leśne szutrówy [zaj....te ].Wjechalismy w piękny kompleks leśny. Mijaliśmy piekne jeziora ukryte w leśnych ostępach, porzucone przez włascicieli zabudowania, wycieczke turystów z NRD [ wołali za nami Grenschutz ]. Zaliczylismy dość wysokie wzniesienie klucząc miedzy drzewami. W pewnym momencie na leśnej drodze spotkaliśmy Leśnika. Bardzo grzecznie powiedzielismy -dzień dobry -un odpowiedział, i zapytał co my tu robimy, my mu na to że taka wyprawa, wycieczka na azymut drogami leśnymi. Pokiwał głową i pozwolił jechac dalej. Bardzo wporzokolo . Wyjeżdżając z tego lasu na tablicy zobaczyliśmy [o zgrozo ]napis PN Bory Tucholskie . Ups mała kicha, ale wjeżdzając tablicy nie było. Tak więc czym prędzej sie oddaliliśmy od tego terenu. Pojechalismy w stronę Kaszub, a dokładniej jezieora Wdzydze. Kapitalne tereny, trafilismy na podobny zamkniety mostek nad rzeką, lecz niestety, nie odwarzylismy sie po nim przejechać, zbyt mocno był "zmeczony życiem" . Szukając objazdu trafilismy na strumyczek, niby nic ale... Pokonanie go zajęło nam z 2 godziny. Tomkowi padł T-Max z przodu, wieć wycofał sie na tylnej wyciągarce, przodem poszedł Jasiu Wranglem i potem nas ratował z tej błotnej pułapki.Forsowaliśmy to coś z błotem i wodą przy pomocy trapów Piotrka z Granda [siem przydały ]. Potem posiłek w świetnym leśnym miejscu na cyplu jeziora chyba Wdzydze.Bardzo urocze miejsce.Po "obfitym posiłku" złozonym z suchego żarcia . Popędzilismy dalej.Szukać powoli miejsca na nocleg.I jadąc dalej tymi kaszubskimi szutrami [prędkości dochodziły nieżadko do 70 km/h] dojechalismy do Stężycy. Pole namiotowe Morkiej Stoczni Remontowej z Gdyni. Straszna kicha . nie pozwolili nam postawic naszych śmigaczy obok namiotów. Wieć podziekowalismy im za gościnę i udaliśmy sie na poszukiwanie noclegu. Dramat. Brak pól namiotowych w tym rejonie. Spotkany przy okazji lokales zdradził nam [wyciągnęlismy to z niego "metodami opracyjnymi" ] dzikie pole namiotowe. Nad jeziorem Stęzyckim. Miejsce całkiem całkiem, totalna dzicz i miliony upierdliwych fruwających stworów, które kąsały każdy odkryty kawałek ciała. Przy okazji wcześniej zabralismy z trasy dwójkę turystów, sympatyczną parę studentów [tzn ją i jego]. Po zrobieniu zaopatrzenia 1.5l Absolwenta i 12 browarków rozbilismy obóz nad samym brzegiem jeziora.
CDN...
Przy integracji jak to przy integracji. Było miło i sympatycznie.
Rano sniadanko,kapiel w jeziorze [pozbywanie sie skutków integracji ] zwijanie obozu i przegląd sprzętu. I tu siurprajs ,włączyło mi sie jakieś piszczadło [w miejscu bliżej nie zlokalizowanym]. Hmmm piszczy czyli jest, gorzej gdyby nie piszczało . Rano pożegnalismy Piotrka z Granda, i ruszyliśmy dalej w trójkę w dalszą drogę. Teren między Kaszubami a Wisłą jest bardzo sympatyczny. Fajne wzniesienia, dość ostre podjazdy wąwozami pod górę, błotniste zjazdy, z powymywanymi koleinami z ostatnich opadów. Bardzo ciekawie, przydały sie eMTeki. Znowu zapiaszczone polne drogi, poprzecinane koleinami po maszynach rolniczych. Wielkie łąki [pastwiska]. I szutry, naprawdę fajnie się tymi szutrami jeździ [u nas takich nie ma].Nadszedł czas przekroczyc Wisłę. Ha, spoko sie wjedzie i sie wyjedzie na drugim brzegu , eee wcale nie tak łatwo. Tomek wynalazł przeprawę promową, i ją zaatakowalismy. Prom owszem stoi -taki jak na 4 pancernych - załoga też jest. Ale kierownik promu nie odnowił koncesji i nas nie przewiezie , lipa. I tak poszukując przejazdu przez królową polskich rzek dotarlismy aż do dzielnicy Gdańska -Sobieszewo. Tam sforsowaliśmy Wisłe. A dalej to nuda, nuda,nuda. Zuławy są tak nudne, że aż nie chce mi się pisać. Owszem, płynęliśmy promem przez [chyba] Martwą Wisłę, ale to był jedyny akcent ciekawy na Żuławach. Przez Żuławy przelecieliśmy mało uczęszczanymi asfaltami. I pod koniec dnia na horyzoncie "zamajaczyły" nam wzniesienia Wyżyny Elbląskiej [nawet nie wiem czy jest taka wyżyna ] Trochę się nam humorki poprawiły. A że był juz czas na szukanie noclegu, to zaczęliśmy poszukiwania. Dojechaliśmy nad sam Zalew Wiślany. Wiadomo. Woda piasek turyści to będą i pola namiotowe. A taki ch.... . Pól namiotowych -brak . I tak od miejscowości do miejscowości szukaliśmy noclegu. Tolkmicko -mieścina dość spora jak na tamten teren, niestey nas rozczarowała. Brak pola. I tak jadąc wzdłóż zalewu trafiliśmy w lesie na leśniczówkę, Leśniczy całkiem przyzwoity człowiek polecił nam nocleg w stadninie koni pod Fromborkiem. Tam też się udalismy. A po drodze, piękny las, zlekka podmokły, rozmyte dróżki z koleinami. Te parenaście kilometrów dojazdu do Fromborka lasami zrekompensowało nam cały dzień tych Żuław. Naprawdę sympatyczna traska. Dzika zwierzyna, błotko, podjazdy i zjazdy. OK . Pod koniec dnia dotarlismy do stadniny -miejsca naszego noclegu. Część z nas rozbijała namioty a część pojechała do Fromborka po "prowiant". Czyli 1+12 .
CDN....
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl

--------------------------------------------------------------------------------

I znowu cięzki poranek, a jeziorka w pobliżu brak. Z powodu braku zajęcia, zacząłem dłubać przy samochodzie [godzina ok.7 rano] myslę sobie, wymienię żarówkę zakupioną parę dni wcześniej w Drawsku Pom. Przednia prawa H4. niewielki problem. Ale po zamontowaniu okazało sie że cus słabo świeci-diagnoza: brak masy. Przetarłem styki [wd 40], poprawiłem połączenia, wysuszyłem lampę etc,etc. Dalej kiepsko świeci. Rozebrałem pół instalacji-dalej chu...nia. Okazało sie że pańcia w CPN sprzedała mi żarówkę 24V . Po usunięciu usterki , ruszylismy w dalszą drogę w kierunku na Pasłęk. Pieknymi lasami i łąkami. Była tez i pierwsza wtopa na drodze wsród łąk. Tomek z Wa-wy sie przebił, niestety mój Patrol poległ w koleinach, parokrotne próby wyrwania żelaza i przebicia sie, nie powiodły sie. Trzeba było objechać łąką, Jasiu swoim gokartem też poległ i omijał łąką. Potem zaczęły sie problemy z Jasiowym Wranglem. Aparat zapłonowy [pomimo że dobrze uszczelniony] odmówił współpracy . Był zbyt dobrze uszczelniony i zbierała sie w nim wilgoć, a nie miała gdzie odparować. Po usunieciu tej drobnej usterki pomknęliśmy dalej. Jadąc na GPS. Wpakowaliśmy sie w las. Całkiem fajny liściasty las ze zrywkową drogą. Nie uzywaną od co najmniej 2-3 lat. Miłe złego początki, głębokie koleiny zalane wodą, kałuże wystrzeliwujące fontanny wody spod kół, aż na dachy samochodów. Po paru kilometrach takiego "rain forestu" dojechaliśmy do miejsca które dłuugo będe pamietał. Głębokie koleiny [chyba po LKT] i teoretycznie zero objazdu. Widać było próby objazdu tej niecki na przestrzeni kilkudziesięciu metrów między drzewami. Na dodatek w koleinach były powrzucane kłody drzewa, na których sie idealnie wieszaliśmy na mostach. Pierwszy sforsował te niecke Tomek hiluxem, biedny T-max jęczał ale dał radę. Potem Jaśkowy Warn dał sobie lekko radę z przeszkodą, i na koniec zostałem ja. Zrobiłem błąd taktyczny i poleciałem inna koleiną, I TO BYŁ DUUUŻY BŁĄD. . Oczywiście utknąłem po 10 metrach może pietnastu. Co robić. Obie wyciągarki po drugiej stronie przeszkody, ja po tej nie własciwej. Bloczek, taśmy, liny high-lift i łopaty. I tak spędzilismy urocze 2 godzinki gryzieni przez wszystkie k.... owady z Warmińsko-Mazurskiego . Nawet bardzo mocny Warn Jasiowy nie dawał rady, więc podczepiliśmy zblocze do Patrola i tak cm. po cm. do przodu. Dzieki Jasiu. Mój nieletni pilot Tomek dwoił sie i troił. Nie wiem skąd ten małolat brał tyle energii. był w mgnieniu oka tam gdzie był potrzebny. Po przebrnięciu tego gówna, polecieliśmy ta siezką dalej. Po około 3 km. koniec drogi. Przed nami karczowisko, za nim sciana lasu, obok młodnik a z drugiej strony rzeczka. 3 metry pionowo w dół 3 metry wody i 3 metry pionowo w górę. Co robić . Padła decyzja. Wracamy. Lipa. I znowu łopaty wyciągarki etc. W kulminacyjnym momencie T-Max Tomka odmówił współpracy. Zakleszczyła sie lina na bębnie. "Szybka" naprawa i dalej do przodu. Ja pokazałem wreżcie swój kunszt jazdy off-road . Zręcznie ominąłem najgorszą częśc tej pułapki objeżdżając ją "z narażeniem życia i sprzętu" bokiem kolein. Po tej 7 godzinnej walce znaleźlismy sie w punkcie wyjścia czyli, nie posunelismy sie do przodu prawie nic. A bylismy umówieni z dwoma Toyotami BJ w Pasłęku. Więc ruszylismy z kopyta nieco bardziel lajtowymi dróżkami leśnymi na południe. Lecielismy polami i lasami prawie na złamanie karku. Najgorszy był paronastokilometrowy odcinek asfalem dziurawym jak ser szwajcarski. Dziury takie i z taką częstotliwością że plomby sie w zębach luzowały.Zmienilismy kierunek naszej podróży na Morąg. I znów pola, łąki wioski z przyjazna tubylczą ludnością. Około 20 dotarliśmy do jeziora Narie. Bardzo piękne głębokie z nieregularną linią brzegową jezioro . Nad jeziorem w miejscowości Kretowiny znaleźliśmy pole namiotowe. Całkiem przyjemne, prysznic, ciepła woda, boksy na namioty, etc. Dojecholi też znajomi Tomka z Wa-wy. Dwie Toyoty BJ, 4.2 benzynowe . Krótka i długa [bush taxi]. Fajne wozidełka. Ale raczej do turystyki baaaaardzo lajtowej [mówie tu o tych dwóch egzemplarzach]. I znowu, rozbijanie obozowiska, prowiant 1l+12 ,ścierwo na grill. Nastał czas zwyczajowej integracji.
CDN...
Wysłany: Pią Lip 07, 2006 10:13 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

Poranki bywają niezwykle ciężkie po przezyciach wieczornych [dla osobników ze słabszą odpornością immunologiczną ].Tym bardziej że wieczór poprzedni , to był 29.06. O czym niektóre gamonie zapomniały .Na dodatek: OKŁAMALI NAS . Nie było ciepłej wody pod prysznicami. Tzn była, ale wychlapali ją turyści z bratniego NRD . Ale co tam, "cza twardym być a nie mientkim".
Po zwinięciu namiotów wyruszylismy małym konwojem w kierunku Ostródy,Iławy. Najkrótszy odcinek naszej wędrówki [ze względu na podążające z nami zabytki z niedoświadczonymi załogami].Jechaliśmy więc po kolei: Hi-lux Tomka, Toyota BJ krótka, Toyota BJ długa, Wrangler Jasia i na końcu ja swoim Patrolem. Na "dzień dobry"zaliczylismy mała żwirownię [naprawdę małą-ot troche większa piaskownica], dla pkoazania przejazdu śmignąłem ją w te i wefte. I tak jeszcze raz "pod prąd". Piasek suchy dość kopny, więc plamy nie dałem . I nasi nowi uczestnicy ekskursj zaczęli także się sprawdzać. I zaczęła się "rzeź niewiniątek". Panowie pokazali co to znaczy AMOK OPĘTAŃCZY. Niewiele brakowało a by krótki BJ zaliczył boczka .W oczach kierowców tych toyotek były widoczne mordercze błyski, jak ogary które poczują świeżą krew. Te biedne [trochę wiekowe silniczki, choć w dobrym stanie] rzęziły ostatkiem tchu. Jak z piosenki Budki Suflera . Po tej "ostrej terenowej wprawce", juz gdy nasi goście ochłonęli, pomkneliśmy dalej. Bardziej turystycznie, lajtowo, wakacyjnie.
Po paru kilometrach droga nas zaprowadziła na skraj olbrzymiego zasianego jakimś zbożem pola. Mielismy do wyboru, albo walic polem [odpada] albo jechać starą nie uczęszczaną drogą od wielu, wielu lat skrajem pola. I też tak zrobiliśmy. GPS Tomka wytyczał kierunek. No i zaczęły się schody. Drzewka które porastały te drogę niemiłosiernie rysowały blachy naszych samochodów, ostre [ścięte pod skosem mniejsze drzewka] stanowiły potencjalne zagrożenia dla opon. I tak powoli metr po metrze zagłęgialismy sie w ta dróżkę. Pokrzywy i inna roslinność łąkowa sięgała nam nie jednokrotnie po dachy samochodów. Czasami trzeba było usuwać z drogi suche grube konary i gałęzie. Po 2 godzinnej "przeprawie" wyjechalismy na twarde. Jedna z Toyot sie troche przegrzała, więc upuściła sobie trochę płynu chłodzącego [właściciel w/w miał oczy tak wielkie jak "stare 5 zł. z rybakiem" ]. I dalej jazda, powolutku, pomalutku. Mój nieletni pajlot zdążył przejżeć "Teletydzień" oraz mi go strścił, zrobił posiłek, i połozył nowy wosk na naszym lakierze . Natrafilismy na "przeszkode wodną" na szczęście był "most" . Dość rachityczny, można powiedzieć, kładka. Ale po moich wprawnych wskazówkach . Przejechaliśmy przeszkodę bez strat. I dalej pędem do przodu. Pęd był taki, że : "ciuchy mi z mody wychodziły" . Około 14.00 dojechaliśmy do miłego jeziorka, tuz przy drodze. Więc zarządziliśmy postój na regeneracje sił. Kąpiel, szybki obiad, krótka siesta. I let's go . Pola, łąki. Co jakiś czas kawałek lasu.Pamietam wielką łąkę, na prawdę dużą. I nic by nie było w tym takiego niezwykłego, gdyby nie 10 000000 owadów które się uparły aby nas pożreć . Co to były za k.... upirdliwe owady. Wiele z nich poniosło śmierć na miejscu .Tereny Warmii są na prawdę piękne. Około 16-17 dojechalismy do Jezioraka. Jezioro z chyba najdłuższą linią brzegową w Polsce. Zaczęliśmy je objeżdżać. Objazd trwał ze 2 godziny. Cały czas polnymi drogami. Pieknymi drogami. Lecz strasznie piaszczystymi. A że jechałem na końcu konwoju. [wcale nie dlatego że najsłabsze auto mam , a dla tego że miałem CB i ciągły kontakt z prowadzącym Tomkiem] więc cały ten kurz spod 8 par kół zbierał na mojej paszczy . Mój zielony Patrol zmienił barwę na.... zakurzoną . Wybór miejsca noclegu padł na Siemiany. Urocze pole namiotowe na brzegu Jezioraka. Niby zwyczajne pole namiotowe, nic wielkiego, ale... Ma to pole jakiś taki swoisty klimacik . Rozbilismy obóz na końcu pola z widokiem na jezioro. I zwyczajowo, wyprawa po prowiant [sklep pani Krysi odległy o 500 m, dobrze zaopatrzony], zwyczajowo 1l+12 . I zaczęły sie miłe złego początki. Nasi nowi znajomi również sie zaopatrzyli w argumenty do rozmowy.... . Oj ranek będzie ciężki.
CDN...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Chyba powinienem zmienic swoja profesje na wróżkarstwo . Ja, osobnik genetycznie pozbawiony kaca, czułem sie troche jak po wyjściu z pralki z włączoną opcją wirowania .Ale jak sie zapija Absolwenta browarkiem i "dobrym sycylijskim winem" wypalając przy tym dwie ramki "cześków", to i nie ma sie co dziwić . Tak wiec po brutalnym przebudzeniu z głowa spuchniętą jak bym wsadził łeb do ula, spionizowałem się (ze sporą trudnością) jako pierwszy z całej ekipy. Jeziorak przyjemnie szumiał (a może to we łbie szumiało), lekka bryza wiała znad jeziora, bardzo przyjemny rześki poranek. Potem już standard, śniadanie, przyjacielska "bajera" i czas zwijać namioty. Pożegnalismy naszych znajomych z Toyot BJ. A jako, że Siemiany były punktem końcowym pierwszego etapu naszej wędrówki polskimi dróżkami. Więc i my sie rozjechalismy w różne strony. Na Orlenie pod Iławą po dotankowaniu paliwa Tomek z Wa-wy udał się w kierunku naszej pięknej stolicy, a my czyli Jasiu i ja w kierunku Szczecina. Jako, że to była sobota a juz w poniedziałek musielismy sie stawic przy maszynach w naszych fabrykach , więc zdecydowaliśmy wracać asfaltami. Bocznymi małouczęszczanymi drogami 4 klasy odsnieżania.I ponownie mijalismy malownicze okolice,senne miasteczka,lasy i łaki. Droge w pewnym momencie przegrodziła nam Wisła ["królowa polskich rzek" ]. Postanowilismy ją pokonać za pomocą promu. Prom łączy oba brzegi Wisły pod Kwidzynem. Hahahaha Prom . Ot większa tratwa na 3 samochody. Oczekiwanie na swoja kolej -mniej więcej 1-1,5 h. Za duzo zmarnowanego czasu. Więc polecieliśmy na most do Grudziądza, i dalej w kierunku Borów Tucholskich. Po drodze robiąc postój na "obfity posiłek" w skład którego zwyczajowo wchodziła żywność o wielkich właściwościach odżywczych, czyli suche żarcie zalewane wrzątkiem + ciepły kefirek . I dalej w trasę. Pierwotnie mielismy stanąc na nocleg w malowniczych Borach Tucholskich, ale marszruta tak dobrze nam szła, że postanowiliśmy dotrzeć na nasze kochane pojezierze drawskie. I tak około 21 dotarlismy do Starego Kaleńska. Czyli miejsca z którego 7 dni wcześniej zaczęlismy naszą przygodę. Standartowo, sklep, zaopatrzenie [niestety juz tylko 05l+8 ]. Rozbicie namiotów, grill, opowieści do późnych godzin nocnych o przeżyciach ostatnich dni. Trochę smutno było, jako że kończyła sie nasza eskapada.
Ostatnia część tej fascynującej opowieści w odcinkach juz jutro
CDN...
Wysłany: Wto Lip 11, 2006 10:17 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

Wszystko co dobre, szybko sie kończy. Po "uroczystym śniadanku" zwinęliśmy namioty. Kąpiel w jeziorze i wyjazd w kierunku domu. Oczywiście z dala od "czarnego". A że tereny między Czaplinkiem a Szczecinem dośc dobrze juz poznalismy, więc starymi ścieżkami powoli kierowaliśmy na zachód. Po parunastu kilometrach okazało sie że jednak tereny znamy ale tylko na płn. od drogi Szczecin -Szczecinek, więc zaczęliśmy "penetrować" , teren na płd od w/w. Niestety po paru próbach wjazdu w las, okazało sie że bez map terenu jest bardzo trudno ułozyć trasę w jakąś logiczną całość. I tak po kluczeniu, po nie trafonych wjazdach [bez wyjazdu] poddaliśmy się. Dojechalismy pod Węgorzyno. Czołgówką na bród na Drawie. Oczywiście wysokie temparatury sprawiły, że podłoże po którym mknęlismy, po przejechaniu samochodu zamieniało sie w jeden wielki tuman kurzu. I znowu samochody, ubrania i twarze zmieniły swoją barwę na .... zakurzoną . Wody potrzebowaliśmy "na gwałt" . Bród na Drawie nas nęcił i kusił swoją chłodną wodą, ale było jedno ale... Nad wodą było 18 000 odpoczywających, kąpiących sie grillujących i cieszących sie tą właśnie chłodną wodą odpczywaczy . I dylemat. Robić siarę i krzycząc "sorry, sorry, uwaga jadę, sorry" przejechać Drawę ze trzy razy, czy po cichutku zabeczeć sobie w kąciku, włączyć wsteczny i odjechać. Wybraliśmy opcję z beczeniem. Przejechalismy Drawę mostem i po jakimś czasie znaleźlismy sie w Drawsku. Z Drawska kierunek na Zbrojewo i potem odbicie na zachód na droge w las. Piekna "ścieżka". Kręta z kopnym piachem. I oczywiście kurz, wszechobecny kurz. Po drodze były oczywiście cieki wodne i rzeczka. Ale miała zbyt stromy wyjazd. . I dale tak kilometr po kilometrze, dotarlismy na bród w Brzeźniaku. Tam [byłem pewien], nie było tłumów nad wodą. Jedynie niedorozwinięty lokales ze swoją panną. No , to tygryski lubią najbardziej. Woda, głęboka woda, sięgająca do maski w Patrolu. I dalej mieszać wodę kołami w tą i zpowrotem. Po paronastominutowej kąpieli autek,pozostawilismy chłodne odmety rzeczki za plecami. Nawet Jasiu sie odważył wjechac swoim gaziczkiem . Ależ chłopak był dumny ze swojej maszyny . W okolicach Chociwla szukaliśmy pozostałości po nie ukończonej autostradzie Berlin -Królewiec. Ehh ci nasi krajanie, nawet pozostałości zniknęły w bliżej nie okreslonych okolicznościach . Od Chociwela do Szczecina pomknelismy juz po "Hitlerstrasse". Mozna było jechać lasem, ale lasy lleśnictwa Rurka są po prostu nudne. Płaskie drogi w sosnowym lesie . Około 18-19 dotarlismy do Szczecina. Zwyczajowy postój pod Realem, ostatnia fajeczka w miłym towarzystwie. Szczałka i do domu.

Ogólem zrobilismy około 1400 km. Spalając paliwa...tyle ile trzeba było. [ja około 180 l]. Ceny pól namiotowych wahają się od 16 PLN do 26 PLN za namiot, 2 osoby +samochód. Strat większych w zasadzie brak, pomijając 3 pogięte [lekko] felgi. No jeszcze wchodzą w gre straty zdrowotne. Wątróbka pracowała na pełnych obrotach, nereczki filtrowały wysmienicie. Płuca tez swoje przefiltrowały, ale nie nażekają . No i jeszcze zdrowie psychiczne, tydzień z Jasiem to o 7 dni za dużo .
Jadąc tak jak jechalismy, w wycieczce którą opisałem wyżej, nie trzeba miec jakoś specjalnie przygotowanego samochodu. Ot stardard. Opony AT lub MT [kwestia co kto ma] troche wyższe zawieszenie, mocniejsze resory, CB , snorkel może byc ale nie musi. Tak samo z innym szpejem off-roadowym.
Zarcie przeważnie dostepne na każdej "wichurze", kuchenka gazowa musi być, baniak [ki] z wodą. Naczynia jednorazowe, kieliszki

No i ten święty spokój, po zgaszeniu silników pracujących 8-10 godz.
Wiecie jak miło jest siąść sobie nad jaziorem wieczorkiem z browarkiem [lub flaszką] w garści, wsłuchac się w odgłosy nartury [tzn ptaki i inne płazy ]. Jest czas na pewne przemyslenia, co było , a co bedzie. To że nie trzeba szukać piekna gdzieś daleko, to co kochamy najbardziej, to co nam sie podoba mamy pod własnym nosem, tuz obok.
Piękna nasza Polska cała...

Koniec.
p.s.
czekajcie na nastepne odcinki opisu tej fascynującej wycieczki., najbliższy już za 12 miesięcy
Ostatnio zmieniony wt 01 lip, 2008 przez prezes, łącznie zmieniany 1 raz.
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » wt 01 lip, 2008

II etap. Start 24.06.2007


Wysłany: Pon Lip 02, 2007 11:52 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

.....
Wyruszyłem ze Szczecina sam, tzn ja i Młody. Patrol sklarowany, zbiornik pełen paliwa. 12 konserw turystycznych, 12 gulaszy "zalewajek" 6 duzych dań obiadowych [3 grochówki i 3 gulasze] poj 09 l firmyPHP YABRA kupione w Selgrosie. Naprawde wysmienite żarcie i bardzo syte. Porcja na dwóch spokojnie wystarcza. Zapakowalismy, pomni doswiadczeń z zeszłego roku takze ponton 2-osobowy na wyraźną prosbe Młodego. Ale to nie wszystko z zawartości przepastnej paki krótkiego Patrola pozbawionego hard topa [specjalnie wymontowałem tylne siedzenie, coby więcej miejsca było].Otóż miałem jeszcze :rozrusznik do Jeepa Wranglera 4.0 , aletrnator do Jeepa Cherokie 4.0 oraz wiertarkę i komplet wierteł do metalu. Aha, wziałem jeszcze komplet klocków i szczęk do swojego bolidu. Bo znawcy tematu Patroli wiedzą, ze Patrol 260 ma spowalniacze a nie hamulce.
Ostatni buziak rodzince machającej z IV pietra mojego domu i turbina w 2,8 TD zaczęła swoja pracę, przyjemnie dla ucha sycząc. Szybki przelot do Bornego Sulinowa. Dlaczego akurat Borne ? -hahahahahaahah bo pojechałem ratować kolegów z opresji którzy dwa dni wczesniej sie tam stawili na JEEP PARTY. . Ogólnie moi koledzy -towarzysze dalszej wędrówki, byli w dość kiepskich humorach po imprezie. Drogo jak sk...syn i nic ciekawego nie było. Ale marka do czegos zobowiązuje .
W trakcie reanimacji Cherokiego okazało się że alternator który przywiozłem nie pasuje, więc kicha Andrzej [Billy 69] nie pojedzie z nami w dalszą drogę tego dnia. Wrócił za Przemasem na linie do Szczecina. A my juz w wiekszym składzie tzn mój Patrol i Wrangler 2.5 l Jasia wyruszylismy w droge w kierunku Warmii. Wystartowalismy około 17 więc czas mielismy dość słaby dlatego pomknelismy asfaltami. Asfaltami zalanymi deszczem dosć ulewnym w okolicach Szczecinka.Potem szybki wjazd w Bory Tucholskie, Człuchów, Chojnice dłuuuga asfaltowa szybka prosta przez serce Borów i przekraczamy Wisłę w Grudziądzu. I dalej juz bocznymi drogami VII klasy odsnieżania w kierunku Warmii. Zdażyło się tez na skracać drogę polnymi ścieżkami [taki przedsmak nastepnych dni], polne dróżki piaszczyste i zalane kalużami. Co chwile spod kól naszych obutych w 33" eMTeki terenówek wystrzeliwywały fontanny wody dokładnie zalewając maski i dachy samochodów. Okoliczna ludność płci żeńskiej nieco spłoszona naszym widokiem pytana o drogę spuszczała wzrok z pąsem na twarzy . No wszak niekiepscy z nas przystojniacy [tzn bardziej przystojny jestem ja, Jasiu nieco mniej ]. Co celu naszej drogi, czyli do Siemian nad jeziorem Jeziorak dotarlismy około 20. Szybkie zakupy w sklepie przy polu namiotowym czyli Maximus +Żuberek i czas wyłaczyc silniki troche zmęczone naszymi predkosciami. Nastała przyjemna dla ucha cisza. I tak przy rozpalonym grillu siedząc w turystycznych krzesełkach wspominalismy ubiegłoroczny wypad który sie zakończył własnie w tym samym miejscu, gdzie siedzielismy teraz z Maximusem i Żuberkiem na stole.
Pole namiotowe nad Jeziorakiem w Siemianach ma jakiś taki specyficzny magiczny klimat. Woda w jeziorze cichutko szemrze wydając przyjemne dla ucha dzwieki. Na niebie co chwila widać światełka samolotów, które wiozą kogoś, gdzieś, tam wysoko. Może do lepszego świata ?
Prawie idylla, pole namiotowe prawie puste, ale nie może byc nigdy zbyt idealnie. Nad brzegiem jeziora ok, 500-600 m od nas sie zainstalowała k... DYSKOTEKA i łupała do 2 może trzeciej "skoczne dyskotekowe przeboje". Cóż trudno. Przy pomocy naszych przyjacół, czyli Maximusa i Żuberka przestało nam to przeszkadzać.
Musze tu nadmienić,że ze Szczecina wyjechał równiez następny uczestnik naszej wędrówki. Rafał [Benes] z Elą swoim dzielnym UAZEM.Tyle,że oni wyjechali znacznie później i dotarli do Siemian wtedy, kiedy my zapinalismy swoje śpiwory.....
CDN.
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl

Wysłany: Wto Lip 03, 2007 10:34 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

....
Poranki nad Jeziorakiem w Siemianach zdażaja sie ciężkie. Nie wiem, czy to przyczyną jest mikroklimat, szum jeziora czy może nasi "przyjaciele" czyli Maximus i Żuberek . A do tego ten poranek 25 czerwca był chyba najgorszy z dotychczasowych . A stało sie to za sprawą naszych braci mniejszych, tzn k....a stada wron, które od 5 rano użądzały sobie koncert tuz pod naszymi namiotami. Horror ! Jak te fruwaki okrutnie skrzeczały.I nic do nich nie docierało, ze w namiotach ludzie cierpią. No cóż -taki lajf. Podudka, wspólne śniadanie, obowiązkowa kapiel w chłodnej toni Jezioraka-coby trudy wieczora zmyć . W tym czasie dojeżdza na pole Benes z Elą, którzy spali od nas 200 metrów obok [na dziko]. Serdeczne powitanie z całuskami włącznie [oczywiście całuskami z Elą].I czas na ułożenie naszej marszruty na dzień dzisiejszy.Tu musze nadmienic, że Benes ma w swym Uazie zainstalowany komputer z wgrana mapą Polski 1:50000 Ozi Explorer.Więc mozna bardzo dokładnie ułozyć rutę. Ustalamy kierunek na Szczytno. To tam gdzie pare set lat temu Jurand ze Spychowa szukał swej Danuśki podstepnie schwytanej przez naszych braci German z krzyżem na płaszczach. I nie byli oni z Czerwonego Krzyża ani z PCK
Silniki juz radosnie pomrukują, więc czas ruszać na spotkanie przygody. Wjeżdżamy w las.Szutrowa droga [w budowie], a że było po deszczach więc opony grzęzną w delikatnym błotku. Ale nabieramy szybkości i pedzimy w kierunku Iławy. Po drodze myląc ścieżki, aby po chwili je odnależć [GPS to bardzo pomocne użądzenie]. Obeżdżamy Jeziorak od strony płd-wsch. Kapitalna droga z pięknymi widokami na jezioro które po tej stronie jest ukryte wgłębi a droga sie wije na wysokim brzegu. Mijamy piekne posiadłości wręcz hacjędy "szaraczków" ciułających grosz do grosza. Mijamy ukryte w lesie nad brzegiem jeziora miejscowości wypoczynkowe -takie jak z westernów.Czyli droga przez miejscowośc z barami i lokalami po obu stronach piaszczystej ścieżki. W jednej z takich miejscowości kupuje serek topiony, małosolne i kefirek. Organizm tego potrzebował . Jedziemy dalej, znów piekny sosnowy las, piaszczysta droga. I nagle w środku lasu na drodze stoja nam maszyny budowlane, okazuje sie że droga jest w budowie. Zatrzymujemy się, co robic dalej, cofac sie i szukac objazdu ?.Podchodzi do nas człowiek ubrany na zielono -leśniczy. Po krótkiej wymianie zdań kto my, co tu robimy itd. Sympatyczny pan lesniczy pozwala nam bez żednych przeszkód jechac dalej i życzy udanego wypoczynku. Oby tacy leśniczy byli wszyscy . Szybki przejazd przez Iławę-zabawnie jest oglądać zdziwione twarze ludzi pokazujących nas palcami.Gnamy dalej. Na prostych polnych drogach nierzadko osiągając prędkości "absurdalne" Piekne sa pola Warmii. Na szczęście po deszczach drogi sa lekko wilgotne, więc kurzu nie ma. Po drodze kluczymy i gubimy sie w gestym lesie. Okazuje sie że mapy Benesa sa za dokładne i pokazuje drogi które nie są użytkowane od lat. W tym że lesie napada na nas stado dzikich fruwających k.... odmieńców. Cos jak mucha tyle że 10-15 razy wieksze. Okrutne stworzenia które chcę wgryżć się w karoserie naszych samochodów. Uciekamy z tego "bzyczącego" lasu w pospiechu, potem krótka przekąska na mostku nad kanałem Ostródzko-Elbląskim. I dalej w drogę, przed siebie, na południowy wschód. Zapuszczamy sie w Lasy Warmińskie. Gęsta puszcza z drogami piaszczystymi. I znów fontanny wody spod kół, błoto z opon leci wysoko w powietrze i dziarsko spada na samochody z tyłu pieknie upstrzając lakier. W pewnym momencie widzimy terenówkę Kia Sportage w kierunku kolizyjnym z naszym. Ups. Okazuje sie że to samochód leśniczego. Niestety. Zatrzymujemy sie. Ów lesniczy z wyrazem na twarzy jak bysmy "zabili mu rodzinę gazetą" i dzikim błyskiem w oczach jak hart czujący swieżą krew trzyma bloczek mandatowy w dłoni. Krótka nie miła rozmowa. Ufff. Mandatami sie nie kończy, zmieniamy kierunek trasy i szerokim łukiem omijamy ten las.I dalej naprzód, silniki znów dziarsko mruczą, zawieszenie skrzypi w naszych przeładowanych samochodach. Olsztyn mijamy od południa. Nadszedł czas na obiad. Na miejsce posiłku wybieramy miejscowośc Dorotowo na jeż Wułpińskim. Szybki obiad, Benes wymienia w trakcie tej przerwy krzyżak na wale. Robótka skończona, czas ruszać. Znów lesne ściezki, polne drogi. Piekne widoki. Łany zbóż, zieleń pastwisk pięknie kontrastujących z błękitem nieba Mazur. No normalnie sielanka. .Przyjemnie tak pędzić mazurskimi białymi szutrami, mając taki wspaniały pejzaż w oknach, w radiu leci "Lato miłości w RMF FM".Kilometry znikają wprost proporcjonalnie z ubywaniem paliwa w zbiorniku i emitowaniem CO2 do atmosfery. Ale kto myśli o tym. Liczy sie przygoda.
Z kolejnym członkiem naszej wycieczki umawiamy sie na kempingu nad jeziorem Świętajno. Do celu docieramy około 19.Silniki milkną, dla nich nadszedł czas odpoczynku, dla kierowców i pilotów niestety nie . Rozbijamy obóz.Tomek z synem Guciem juz na nas tam czekają. Tomek -uczestnik zeszłorocznej edycji wędrówki przyjechał swoją Toyotą Hi-Lux. Miłe powitanie, przyjemny syk jednego z Przyjaciól -Żuberka. Rozbijanie namiotów. I część oficjalną powitania czas zacząć, przybywa także i drugi z Przyjacół-Maximus ...
CDN

Wysłany: Sro Lip 04, 2007 12:31 pm Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Ehh te piękne poranki pod namiotem. Wieczorna biesiada sie udała, a i owszem owszem . Poranne wspólne śniadanie, kuchenki gazowe szumią, gotując wode na herbatę, kawę-co kto lubi. Konserwy, sery topione, jakieś serki dla nieletnich. Normalnie full serwis. Trochę w nocy nam hałasowały rozbrykane nastolatki pod wpływem wyrobów okolicznego browaru, ale co tam, wakacje mają. A my nie jesteśmy spod sztandarów PiSu.
Pole namiotowe nad jeź.Świętajno k/ Nart bardzo ładne, zaplecze sanitarne w miarę, woda płytka. Więc szybka kapiel, trudy wieczoru zostają w chłodnej toni. Czas ustalać trasę. Tym razem Benes razem z Tomkiem wspólnie tyczą marszrutę. Wyruszamy. Dotankowanie paliwa w Szczytnie i w trasę. Cały czas jesteśmy w kontakcie telefonicznym z Billym który od wczesnego rana gna do nas ze Szczecina. [Dla pożądku, Billy wrócił z Bornego z Jeep Party na sznurku do Szczecina z powodu awarii alternatora, ale po szybkiej wymianie jedzie nam na spotkanie co sił w jego czterolitrowym Jeepie Cherokee]
A my dalej przed siebie. Ogladając zza szyb piekne okolice Mazur.Ciemne puszcze, to znów rozświetlone promieniami słońca pola i łąki tej części kraju. Pogoda zaczyna sie powoli psuć. Pierwsze krople deszczu pokrywają szyby i karoserie naszych "stalowych rumaków", zamieniając kurz i pył na samochodach w sliskie mazidło. Ale co nam taki deszczyk. Tyle, że przez ten deszcz droga pod kołami robi sie ciekawsza. Podłoże po którym mkniemy robi sie coraz bardziej sliskie i grzązkie. Ale to tygryski lubią najbardziej. I znów szutry przez pola i łąki. Leśne drogi zalane wodą, kałuże tak duże że cała nasza kolumna może na raz w nich sie ustawić. Wycieraczki pracują równomiernie, ściągając wodę z szyb. I cały czas "wachlowanie" biegami 2-3, 2-3, czasami 3-4. Robi sie nam mały wyścig z czasem, bo odległość do przemierzenia dos spora a czasu mało.
Co jakis czas wypadając z lasu, wjeżdżamy nagle do wiosek, w których jakos tak odludnie, jak by wszyscy juz wyjechali do Irlandii czy Norwegii za lepszym jutrem. I znów długie szare rozmiękłe szutrówki, z nieregularnymi dziurami. Bardzo cięzko obrać odpowiedni tor jazdy, żeby uniknąc tych nagłych udeżen kól o te podstepne nieprzychylności drogi. Nasza kolumna jedzie całą szerokością drogi, każdy szuka najbardziej optymalnego przejazdu. Wsród tych mazurskich pól w Uścianach Małych, GPS Benesa przeżywa "kryzys wieku średniego" buntuje się i odmawia skubaniec współpracy. Ani prośba, ani groźba. nic na niego nie działa. Po chwili dostaje nowy zastrzyk energii z akumulatorków, i ozywa. Ruszamy dale. W RMF znów "Lato Miłości w RMF FM" miło sie słucha znanych kawałków. Około 14 docieramy do Karwicy. Bardzo ładnej miejscowości na Mazurach. [Dowiaduję sie od Tomka że sporo "warsiawki" sie tu buduje -to widać ]. W tejże Karwicy uzupełniamy zapasy w sklepiku z sympatyczną ekspedientką, tylko bardzo powolną. Dojeżdża do nas Billy z synem Adamem i psem Hektorem [Berneński pies pasterski -miłe włochate stworzenie], na razie nie widac po nim zmęczenia przejechanymi kilometrami. Ruszamy dalej. Obieramy kierunek na jez, Nidzkie. Bardzo fajna droga wzdłóż brzegu, podłoże z szaro-burego piasku z głębokimi kałużami. Czas na posiłek. Jako, że nas juz jest spora "gromadka" więc i miejsca na popas potrzebujemy troche więcej, znajdujemy takie miejsce nad samym brzegiem jeziora. Po szybkim posiłku silniki znów pracują równomiernie i kilometry umykaja spod kół. Powoli opuszczamy Mazury jadąc wciąż na wschód. W pewnym momencie podczas banalnego zatrzymania sie na poboczu wąskiej leśnej asfaltowej drogi, Uaz Benesa prawie nie "łapie boka" w przydroznym rowie, hahahahaha-"nie zauwazyłem" -hahahahahha. Szybka akcja pozostałych uczestników,wszyscy stoimy na progu od strony kierowcy-troche ciasno, ale udaje sie zapobiec wywrotce Benesa do rowu. Ale co tam taki mały "boczek" -chłopaki nie płaczą i pędzimy dalej. Omijamy rezerwat w okolicy rzeki Pisa. Przejeżdzamy przez nią samą bardzo ładnym mostkiem -most Jana, mijając przy okazji straznika leśnego i oczywiście go pozdrawiając. Troche miał zdziwionaminę, ale nie interweniował. Wszak bylismy na drodze gminnej. Znów szutry, pola, zagajniki. Na jednym z rozległych pół robimy bród. Hahahaha można powiedzieć -brodzisko , ot strumyk -"kaczce było do pasa" . Ale z dzika rozkoszą żeśmy oponki opłukali, po tych długich szutrowych prostych. Lecz niestety nie dla każdego ten brodzik był szcześliwy. Cherokee Billego niestety odmówił współpracy z kierownikiem . Zatarło sie łozysko napinacza paska klinowego. Hahahaha-skąd w wsród tych pól i łąk dostać łozysko 6203. Długie medytacje, "rozkminy" i nadle EUREKA Jasiu podpowiada,ze to bardzo popularne łozysko i wystepuje w większości maszyn rolniczych. Po czym wsiada do swego Wrangla i jedzie do pobliskiej wsi w poszukiwaniach. W tym czasie umilamy sobie czas na przyjemnej konwersacji o kulturze sztuce i polityce. Nie mija 15 minut pojawia sie nasz nie oceniony Jasiu z DWOMA NOWYMI ŁOŻYSKAMI 6203. Ileż kreatywności sie mieści w tym cichym i nie pozornym facecie . Usterka usunieta, ruszamy dalej.Niestety, aura znów daje znac o sobie. Niebo staje sie ołowiano-ciemno granatowe. Następuje szalona ucieczka przed deszczem. Mkniemy jak 5 Jeżdzców Apokalipsy, rozwijając na prostych do 80 km/h. Niestety, wyścig przegrywamy. Z nieba leja sie hektolitry wody, grozy dopełniają błyskawice i wichura. Ale "cza twardym byc, a nie mientkim". I znów szaleńcza jazda rozmokłymi szutrami, samochody "nosi" po całej szerokości drogi. Rozbryzgi błotnistej mazi wypadają spod kół naszych pedzących bolidów. Na łagodnych łukach wprowadzamy samochody nawet w lekkie dryfty -hahahahah. Na szczęscie ulewa sie kończy w miarę szybko, ale sie bardzo ochładza. Jeszcze krótki przystanek przed wieczorem na sesje zdjeciową [.."bo jest dobre światło.." ] I dalej na wschód. Wpadamy do małego zagajnika, krótki rekonesans, Tomek z Benesem ida na "przeszpiegi". OK jest dobrze, koleiny-błoto-kałuże-grząsko. Tak trzymać. Pierwszy wjeżdża Benes Uaziorem, za nim pcha się Tomek Hi-luxem. U mnie juz przod zapiety i czekam na sygnał, że droga wolna. A tu nagle lipa. Jakby spod ziemi pojawia sie "lokales" i twierdzi że to jego las, że ta droga jest bez wyjazdu. no cóż, jak las jest jego, to trudno, wycofujemy się. Szukamy objazdu, i mkniemy dalej. Do celu tego dnia mamy jeszcze jakieś 30 km, a godzina jest późna. Więc gonimy prawie na złamanie karku tymi rozmokłymi szutrami, musiało to swietnie wygladac z boku. Te "10 ton rozpędzonego żelaztwa" przemierzające z "absurdalną" prędkością długie proste wsród pól. Do celu czyli nad Biebrze docieramy około 22. Późno. Ludzkość miejscowa juz spi, brak jakiego kolwiek pola namiotowego. Ostatni zywy i trzeźwy spotkany autochton kieruje nas na kemping w mieście Goniądz. Docieramy do pola, wynajmujemy domek typu Brda, tyle,że 8 osobowy. Benes z Elą [od początku śpią w Uazie na specjalnej leżance skonstruowanej by Rafał] jadą w głąb mokradeł i tam zatrzymuja sie na nocleg. Ela ma zamiar od rana polowac z aparatem na ptaki.
Zmęczeni, zmarznięci "głodni i niedomyci" zasiadamy do kolacji. Troche ta kolacja słabawa, Nie było czasu aby zrobić zapas PRZYJACIÓŁ. . Tylko mały Maximusik i 3 browczyki. Hmm, trudno. Taki lajf. Zmęczenie i "kolacyjka" pozwala nam szybko zasnąc, pomimo szalejącej burzy za oknami...
CDN
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl

Wysłany: Czw Lip 05, 2007 11:48 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Dziwnie jest sie obudzić na łóżku, a nie na glebie jak zwierze . W dodatku bez tego stanu kiedy sie we łbie jeszcze kręci i mamy luki w pamieci z poprzedniego wieczoru . Domek "Brda" nr 4 -obraz nedzy i rozpaczy, dziury w szybach, drzwi sie nie domykają, w dodatki cała konstrukcja zwichrowana i przekoszona. "Ale jak nie ma panny Marianny...dobra i Maryska". Śniadanko, pakowanie gratów do samochodów, GORĄCY PRYSZNIC . Dostaje telefon od Benesa, Prezes help ! prund mu w nocy w Uazie wybrał wolność i silnik nie chce współpracować. Szybka decyzja Jasia, odpala Wrangla [haha jeszcze wtedy odpalał Jeep] i z Młodym jako siłą robocza gna 35 km na pomoc koledze. W między czasie my jak zwylke umilamy sobie oczekiwanie na miłej konwersacji o kulturze, sztuce oraz polityce. Po powrocie Jasia, wjeżdżamy do city [Goniądza] aby uzupełnić paliwo. Z dieslem nie ma kłopotu, jest natomiast problem z LPG, gaz dowiozą dopiero po 14. K... mać. Trudno. Jasiu jedzie na bezołowiowej.Ja przy okazji staje sie posiadaczem drogą kupna pieknego gustownego "polarka" z alpejskim wzorkiem. Zakupionego w ciuch budzie za całe 6 PLN. Zanabyłem ów polarek, ponieważ odzież która zabrałem na wyjazd była mocno nie adekwatna do istniejącej aury. Było po prostu k...sko zimno. Z Benesem spotykamy sie pod ruinami twierdzy Osowiec. Była to twierdza Pruska z czasów carskich, stała ona na granicy zaborów. Nie wiele z niej pozostało, ale i to co przetrwało, robi wrażenie. Pamiatkowa fotka i silniki "grają" znów. Teren dookoła dośc ciekawy. Rozlewiska Biebrzy, są naprawdę godne polecenia dla wszelkiego rodzaju "fotopstrykaczy".Mnogość fauny i flory na tym terenie jest na prawdę imponująca. Ale co tam żyjątka, jak kilometry przed nami. Wieć gonimy dalej, tym razem już nie na wschód, a na południe -wreżcie. Na południu wszak powinno byc ciepło. Niestety tereny rozlewisk Biebrzy są dla terenowców raczej nie przychylne, duzo rezerwatów i obszarów chronionych, choc okolice bardzo kusza, aby trochę podłoże przemieszać. Z Osowca pędzimy "droga carską" przed siebie. Kawał roboty musiał ktoś te pareset lat temu odwalić,zeby tą droge zrobić. W wiekszości prowadzącej po nasypach nad bagnami. Hahaha, i tak jak ją za Cara zrobili, tak ją pozpstawili. No może nasi dzielni drogowcy tylko asfalt wylali. I to był ich WIELKI BŁĄD . Asfalt dziurway jak szwajcarski ser. Normalnie masakra !. Po godzinie zjeżdzmy juz na pola i łąki. Teren zadziwiająco podobny do Żuław. Wielkie łąki poprzecinane groblami z drogami polnymi na małych nasypach. Wokół podmokłe soczyście zielone pastwiska. Droga czasami sie skrywa w wysokich ponad dachy samochodów trzcinach. Nie wytrzymujemy cisnienia i wpadamy na taki mały podmokły nieuzytek.Lepkie czarne błoto szczelnie zakleja bieżniki opon, ale jest trakcja i robimy mały krótki OeSik.Znów czuć zapach palonego błota na wydechach. Piekny zapach. Opuszczamy przyjazne pastwiska i wjeżdzamy na tereny położone troche wyżej. Nie ma juz tyle wody dookoła, ale nadal jest przyjemnie. Na krótkim postoju w celu ułożenia dalszej trasy, robimy szybka diagnostykę samochodów. Benesa Uaz cierpi na chroniczny brak brądu -akumulator "poszedł spać", W Jasia Wranglerze odmówił współpracy rozrusznik, to samo w Hi-luxie Tomka. Na razie tylko mój wierny Patrol na nic nie narzeka i z podniesinym czołem godnie znosi trudy wyprawy.No wiadomo co Patrol to Patrol .Tak więc od tej pory na każdym postoju towazyszy nam klekot diesla Tomka, klekot Uaza i "cichy szum" 2.5 litrówki Jasia .Wjeżdzamy w duzy kompleks leśny. Akurat trawja tam prace zrywkowe, więc i drogi są odpowiednie dla nas. Mijani pracownicy leśni, nie robia żadnych problemów, tylko czasami sie nam przypatrują ze żdziwieniem w oczach. Droga po której sie przemieszczamy jest błotnista z koleinami i kałużami pełnymi wody. Tak więc kolejne porcje błota skrzetnie sie lokują na naszych samochodach. Krótki rzut oka na mapę i wiem,że podziwiamy zza szyb Puszczę Knyszyńską. Bardzo fajny teren do penetrowania, lecz na dokładniejsze "oględziny" niestety brakuje czasu. Trudno. Zaciskamy zęby i jedziemy dalej. I znów fontanny wody wystrzeliwywują spod kół. Co chwile na masce Patrola ląduje błotna maź spod kół samochodu przede mną. Ale ja nie pozostaje dłuzny i podobna porcję "wysyłam" na maske Cherokee Billego. Dojeżdzamy do Czarnej Białostockiej. Taknowanie na Orlenie [jest zasięg GSM, więc mam około godzinny telemost Szczecin-Czarna Białostocka ]. I znów w puszczę. Znów zalane wodą dróżki leśne, mniejsze i wieksze. Nawet prawie autostrady leśne z białego szutru. Hahahaha ale "prawie" robi różnicę . I znów śmigamy z prędkościami przekraczajacymi 50-60 km/h. Ale mozna, droga w miarę równa i pusta. Opuszczamy gościnna Puszczę i wypadamy na rozległe łąki. Z żadka porozrzucanymi zabudowaniami. I nagle, wsród tych pól i łąk bezkresnych-łojezusiemaryjo . Niecodzienne zjawisko, wręcz fatamorgana, wręcz 8 cud świata. Skrajem tej drogi która podążamy, jedzie sobie rowerzystka. Jako,ze jadę jako 4 samochód, słysze tylko przez CB jęki i cmokania zadowolenia moich współtowarzyszy wędrówki. Dojeżdzam i ja do tej cyklistki i .............. mógłbym tak za nia jechać i cały dzień. . Otóż na starym rowerze, marki takiej samej jak nasz południowo-wschodni sąsiad, pedałuje niewiasta. Niewiasta wręcz zjawiskowej urody, pedałuje na randkę lub z randki -kto wie. Ubrana bardzo normalnie w dzinsową kurtkę i spodnie też dzinsy [biodrówki -tak to sie chyba nazywa], z jednym ale. No własnie to ale. Ponad tymi dzinsami filuternie sie pokazywała tejże panny bielizna, tzn górna część tej bielizny. Czarne koronkowe stringi. Jezuuuu skąd na tej pustej drodze gdzieś na wschodnich dzikich polach takie zjawisko. Uwieżcie mi drodzy czytacze. Męska dorosła część naszej ekipy była pod wrażeniem jeszcze parę ładnych godzin tej pieknej dziewczyny. . A że nam się ręce trzęsły i oczy mgłą zaszły, postanowiliśmy zatrzymac sie na posiłek. Pozostawiają usmiechnietą panne w oddali. Stajemy "na rozdrożu dróg, gdzie przydrożny Chrystus stał..." dosłownie. Obok nas kapliczka z białoruskimi napisami. Okoliczny lokales podchodzi i prosi o łyk wody, oczywiście poimy człowieka, ten dziekuje i odjeżdża dalej, jakos nie podjęlismy z nim dyskusji. Może troche szkoda, ale trudno. Po posiłku dalej w trasę. I znów długie równe białe szutry, szybkie szutry. Pogoda sie troche poprawia i kałuże trafiaja sie nam sporadycznie. I znów gnamy dalej, ja w miedzy czasie wykonuje "telefon do przyjaciela" z prośbą o wyszukanie nam w internecie miejsca na nocleg. Wielkie dzieki Darek... . Niestety, tereny białostoczczyzny sa bardzo ubogie w infrastrukturę turystyczną -brak pól namiotowych. Około 18 robimy zaopatrzenie w Bondarach [chyba tak sie nazywało to city] Bardzo ładne miasteczko, czyste ,zadbane równy asfalt, równe chodniki. Mamy juz chleb i "Przyjaciół" w samochodach wiec ruszamy. Hahaha, w każdej z przejeżdżanych miejscowości czuje sie jakbym conajmniej "przespał sie z Magdą M i sie sprawa wydała". Po prostu jestesmy obiektem do fotografowania, i to z aparatów fotograficznych czy wręcz z telefonów. . Opuszczamy Bondary asfalem, tworząc mały korek, bo posuwamy sie powoli szukając mozliwości ucieczki z "czarnego". OK jest szutrówka, więc GO Znów biały szutr sypie sie spod kół. Szybkosci coraz wieksze, bo wieczór nas goni. Nie daje nam spokoju samochód, który od miasteczka jedzie za nami i trzyma sie w pewnej odległości od nas. Pomomo, że jedziemy dośc szybko, to auto cały czas widzimy w lusterkach. Pokonujemy szybko las z bardzo nierówna drogą i głebokimi kałużami. Zatrzymujemy się na otwartej przestrzeni, rzut oka na mapę i nowe koordynaty GPS. Po chwili dojeżdża do nas ten co nas "ścigał". Okazuje sie nim sympatyczny młody chłopak w Fiacie Ducato, który nas gonił te parenascie km po terenie , bo .......... chciał sobie Uaza Benesa obejżeć -hahahahaha. Mógł gamoń nam na CB zapodać, to bysmy sie zatrzymali. Od niego dowiadujemy sie, ze w pobliżu we wsi Siemianówka jest pole namiotowe, tylko trzeba objechać Zalew Siemianowski. Jest tez grobla przez zalew -zimą do przejechania. Odnajdujemy wjazd na groblę, krótka dyskusja-wymiekamy, zbyt duzy poziom wody i las trzcin. Jedziemy drogą do Siemianówki.
W Siemianówce okazuje sie,ze pola nie ma !. Odnajdujemy gospodarstwo leśniczego z tego terenu -super sympatyczny facet, radzi nam aby na pole do Białowieży pojechać. Pokazuje na mapie drogę gminna przez serce Białowieskiego Parku Narodowego. Szybki przelot ta drogą. Hahaha, bardzo szybki. I przed naszymi oczami ukazuje sie Białowieża. Piękne miasteczko z "wypasionymi" hotelami i pensjonatami. Odnajdujemy nasze pole namiotowe. Bardzo ładne i schludne, oprócz nas sa jeszcze NRD-owiec kamperem z wyspy Uznam, Holender i Polska rodzinka równiez kamperem. Silniki milkną, przyjemne pst "Przyjaciela" i rozbijamy obóz. Dzis wieczorem tak łatwo juz nie pójdzie jak zeszłego wieczoru nad Biebrzą . Jestemy doskonale przygotowani do "nocnych Polaków rozmów" ...
CDN
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl

Wysłany: Pią Lip 06, 2007 2:25 pm Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

.....
Białowierza powitała nas wietrznym, chłodnym porankiem. Ogrom okolicznego kompleksu leśnego, prawdopodobnie zadziałał jak jeden wielki Alka Zeltzer. Głowa nie bolała, owszem luki w pamieci były, ale od czego sa towarzysze biesiady ?. Od przypominania .
Pole na którym bylismy rozbici, bardzo czyste i schludne. Sanitariaty na wysokim poziomie, z jednym ale, wszechobecne napisy w języku niemieckim. K... czułem sie jak na lotnisku Tegel w Berlinie
I znów wspólne śniadanie, ekspresowe zwijanie namiotów z powodu zbliżającego sie deszczu. Podczepianie lin do Jasia, Tomka i Benesa. Nie działają im rozruszniki, więc trzeba odpalać na zaciąg. Szybkie zakupy w sklepie, gorący chleb. Bardzo dobry. Przy okazji ogałacamy bankomat PKO BP w hotelu Żubrówka. Oczywiście koledzy z Jeepów, nie mogli sie powstrzymać i pojechali "zwiedzać " Białowierzę. Hahaha zwiedzać, pojechali się LANSOWAĆ szpanerzy jedni. Jeden z zepsutym rozrusznikiem, a drugi z wyjącym alternatorem. . Dobrze że im sie te popierdółki nie rozkraczyły na głównym skrzyzowaniu, bo by beczeli i kolegów na pomoc wzywali . Opuszczamy Białowierzę i obieramy kierunek na Poj. łeczyńsko-włodawskie.
Tu musze ominąć duzy akapit, ominąc około 1,5 godziny tej sagi.
...............................................................................................
Tak pedząc po tych terenach bliskich granicy białoruskiej, mijamy duzo małych wiosek, z typowa dla tego regionu zabudową. Czyli drewnianie nie pomalowane domy ze scianami koloru brudnego drewna. Niczym nie konserwowane. Szybkie szutrówki sie nam nadal zdażają. Niestety nie zawsze sa one równe i z trudem obieramy własciwy tor jazdy. Krótkie odcinki asfaltu, i znów w las. Mieszany las brzozowo-sosnowy. W pewnym momencie na naszej drodze pojawia sie zwalona duża brzoza. Plaskatym by sie pod nia przejechało, naszymi autami sie nie miescimy. Szybka decyzja. Trzeba zawalidrogę usunąc z trasy. Benes [jechał na przodzie] podczepia sie do tego "kolosa" i zaczyna go szarpać. Ponownie i ponownie i ponownie, biedny Uazik troche sie rozciąga, ale brzozie nie daje rady. D... blada, trzeba omijać, objeżdżamy pasem p-poż. Ruszamy dalej, dojeżdzamy do wsi Opaka. Parę domostw. Przeważnie opuszczone. Może ze trzy domy zamieszkałe przez starych ludzi. Gdzie są młodzi ? Jak to gdzie ? na truskawkach w Norwegii lub na zmywaku w Dublinie. Stojąc obok jednego z zabudowań, stoimy 4 metry od pasa granicznego z Białorusią. Pamiatkowa sesja zdjeciowa, i na przód. Tym razem jedziemy wsród pól, znów białymi równymi szutrami oraz paszczystymi polnym drogami. Jako,ze deszczu nie było, spod kół unosza sie tumany kurzu. Ci ostatni w konwoju maja najgorzej. Hahaha jadę przedostatni z otwartą paką. Twarze moja i Młodego zmnieniaja barwę na .... zakurzoną. Kurz jest wszedzie. Dosłownie. Omijamy wies Stawiszcze -bardzo ładną i zadbaną wioskę aby zaraz za nią wjechac w pola. Po 300 metrach słyszymy przez CB głos Tomka z Hiluxa, STOP. Kierownica mu odmówiła współpracy z kołami. Szybka diagnoza, rozwalony przegób kulowy. Lipa.
Jednak Pan Bóg istnieje i czuwa nad nami. Jeszcze dwie godziny wcześniej gdyby sie to stało, mielibysmy prawdopodobnie dwa tupy . I to wcale nie jest żart -uwierzcie mi.
Tak sie dobrze składa, że Tomek jak by czuł, i zabrał ze soba nowy drążek. Spać poszedł drążek łączący przekładnie kierowniczą z drązkiem kierowniczym. Dwu godzinna naprawa i auto Tomka odzyskuje sterowność. Ruszamy. Dojeżdzamy wsród tych pól do małej rzeczki, mostek owszem istnieje, ale niestey nie do uzytku. Ten mostek pamietał chyba jeszcze czasy Carycy Katarzyny . Omijamy go jadąc obok -brodem. Dno w rzeczce twarde, za to wjazd i wyjazd bardzo zabagniony i dość trudny. Dajemy radę przejechac bez pomocy innych załóg. Pedzimy dalej, znów szutry -troche już sie one nudne powoli robią, owszem fajnie tak szybko grzać wśród pól, ale przecież to nie jest impreza z typu WRC.
Dojeżdzamy do lasu. Na tabliczce napis "Rezerwat Grąd Radziwiłłowski", troche nie tak wcelowaliśmy. Zaczynamy objeżdzać ten rezerwat, dróżka sie miło wije na skraju pola i ściany lasu. Rezerwat [o czym mówia tabliczki] mamy cały czas po lewej stronie. Nasza "miła" dróżka powoli oddala sie od pola i w pewnym momencie wjeżdżamy w wąwóz. Bardzo ciekawy, dośc wąski [na szerokość szmochodu] i głęboki wąwóz. Głębokość tak na oko 7-10 metrów. W trakcie podziwiania tego wąwozu dochodzimy do wniosku, że to jednak wytwór ludzkich rąk. Ktos musiał go kiedys wykopać, może pod kolejkę wąskotorową. Wąwóz ma około 2-3 kilometrów długości. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem tego urokliwego odcinka. Stajemy na posiłek. Szybkie gotowanie i spożywanie. Załapuje sie na ostatni kawałek ciasta którym dzieli Ela. Bardzo dobre ciasto . Składamy nasze kuchnie, odpalamy na zapych chłopaków i ruszamy dalej. I znów leśne drogi -piaskowe i nie liczne szutry. Kurz znów daje sie nam we znaki. W trakcie gdy nasi "nawigatorzy" ustalaja dalszy odcinek trasy, robimy sobie z Jasiem mały wyscig na 1/4 mili. Stajemy obok siebie na ładnej równej szutrówce, Billy grzeje na "metę" . Przez radio słyszymy 5,4,3,2,1 poszli, Turbina w Patrolu daje na najwyższych obrotach,jedynka koła w miejscu buksują i lekka chmurka czarnego dymu zostaje za samochodem, dwójka -Jasia nie widze w listerku, trójka- Jasia nadal nie widzę, ok odpuszczam, niech chłopak ma satysfakcję,że ma też szybką "terenófkę". Metę przejeżdżam pół długości na Wranglem. Jasiu dumny jak paw i noskiem zachacza prawie o dach czyli plandeczkę swojego Jeepka z zachwytu. Jak to nie wiele niektórym do szczęścia potrzeba. Hahahahaha.
W oddali widzimy juz Bug. Wije sie od nas w odległości paru kilometrów. Mijamy w rejonie Siemiatycz dwa duże bunkry. Na krzyzu przy jednym z nich widnieje data 1914 ? Czyżby jeszcze z I Wojny Swiatowej ?
Odnajdujemy mały bród po drodze i oczywiście nie omieszkujemy skorzystać z chłodnej toni. Co niektórzy nawet "pozapinali przód" .Brodzik przemieszalismy pare razy i pojechalismy dalej w kierunku Bugu,żegnani machaniem okolicznych ciekawskich dzieciaków. Niestety, przez Bug, nie ma brodu -hahahaha, przynajmniej na tym odcinku. Więc rzekę przekraczamy mostem w poblizu miejscowości Kózki, zjeżdzamy nad wodę. Obok na piasku widać ślady eMTeków -nasi tu byli . Robimy naradę, gdzie stajemy na biwak. Poranne założenia były takie, że jedziemy na jezioro Białe 70 km na wschód od Lublina. Baza naclegowa w okolicy -nie istnieje. Decyzja, jedziemy nad to Białe. Tyle,że terenem mamy ze 4 godziny jazdy, a jest około 20. Czasu mału kilometrów duzo. Walimy bocznymi asfaltami. Na liczniku stuknęło mi 1000 km od wyjazdu ze Szczecina, niby nie daleko, ale zawsze to jakas tam odległość. Zaczyna padać deszcz, który dokładnie spłukuje kurz z karoserii aut. Po szybkim rajdzie asfaltami VI klasy odsnieżania, wpadamy do Leśnej Podlaskiej. Zakupy w sklepie, "wungiel do grila, ścierwo na grill," uzupełnienie zapasu "Przyjaciół" i dalej przed siebie. Po półgodzine meldujemy sie w Białej Podlaskiej. Benes z Billym i Jasiem jadą zanabyć drogą kupna akumulator dla Benesa, bendiks dla Jasia i łożysko do alternatora dla Billego.
Wracają, tylko Benes jest zadowolony. Chłopaki od Jeepów beczą. No cóż, taki lajf. Odpalamy silniki i ruszamy asfaltami dalej, na południe. Jako,że nasza kolumna jest dość pokaźna, lekko korkujemy drogę, Prędkość mamy porażającą, 80-90 km/h. Jadąc ucinamy sobie przyjemna rozmowę z kierowcą TIRa. Droga przypomina autostradę spod Szczecina, Betonowa szara droga, czyzby i tu Niemcy w trakcie wojny budowali drogę ? Tankowanie we Włodawie. I dojeżdzamy do celu. Wrażenie przygnębiające. To takie Pobierowo, czy Niechorze [miejscowości nadmorskie w szczecińskim] tyle,ze po drugiej stronie Polski. Zenada. Po lewej i prawej stronie drogi dyskoteki, salony gier, smażalnie, stoiska ze świecidełkami i narąbane małolactwo. Wjeżdżamy na kamping. Miny mamy troche zdziwione, bo pracownik pola namiotowego nas przestrzega, że tu biją. Hahahahaha biją ,palą, gwałcą, plądrują i bezczeszczą . Rozstawiamy samochody i namioty. To był długi dzień, przejechaliśmy około 240 km. Przyjemne pst i chłodny "Przyjaciel" przepłukuje gardło. Zaopatrzenie mamy, więc jestesmy dobrze przygotowani, na tych co to palą, gwałćą i grabieżą. . Zasiadamy pod wiatą i drugi z "Przyjaciół" juz wietrzeje z kieliszków. Zywych nas nie wezmą....
CDN
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl


Wysłany: Pon Lip 09, 2007 10:46 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Słońce Lubelszczyzny nas dość wcześnie obudziło . Niestety, gwałtów, palenia, mordobicia ani plądrowania nie było . Hahahahaha. O których nam opowiadał nasz wieczorno-nocny gość "deep sea diver". Ciepełko nas bardzo rozleniwiło, pierwszy upalny poranek od początku wycieczki. Miło było tak sie wygrzewać w promieniach czerwcowego słońca. Leniwie spozylismy śniadanie, potem pożądki w samochodach, przepakowania "szpeju" i naprawy naszych juz troche zmęczonych autek. Tomek z Hilux'a uzdrowił swój rozrusznik, okazało sie że alarm mu przestał funkcjonować i nie dopuszczał prądu dalej do rozrusznika. Jasiu równiez sie starał naprawić swój rozrusznik, lecz poległ ponownie -niestety. Benes zwyczajowe dokręcenie śrubek w swym "Cyber-Uazie", no a ja dokręciłem zabierak flanszy wału w tylnym moście. Bo śruba sie poluźniła.
Auta naprawione, sklarowane, my wykąpani i pachnący. Silniki znów przyjemnie mruczą, rwąc sie do kolejnych wyzwań. Wróciła zeszłoroczna pogoda, a co za tym idzie, powrócił równiez i wszechobecny kurz. Opuszczamy jezioro Białe w Okunince i wjeżdżamy w Lasy Sobiborskie. Leśne piaszczyste dróżki ,bardzo zakurzone. Ale miny mamy uradowane. Podziwiamy okolice, suche lasy sosnowe, szare drogi leśne. Trafiamy w lesie na tabliczkę "Rezerwat Żólwie Błota". Szukamy i odnajdujemy objazd. Teren w okolicy rezerwatu lekko podmokły. Podczas objeżdżania tego razerwatu, trafiamy na podmokłą drogę z głębokimi koleinami. Pierwszy w "pułapkę" wjeżdża Hilux Tomka. Sprzęgiełka zapiete, słyszymy syk ARB w tylnym moście i...... , Toyota grzężnie, siadając na mostach. Próba wycofania nic nie daje. 2 i pół tony sie przykleiło do podłoża, nie ma rady. Rozwijamy line od wyciągarki i podłączamy ją za pomocą pasa do drzewa. Dośc sporej sosenki. Wyciągarka zaczyna swą hałaśliwą pracę rzężąc okrutnie . Toyota powoli zaczyna swój żółwi pęd, po chwili zatrzymuje się, ale lina sie nadal zwija . Okazuje się, że ta sosna do której podczepilismy linę jest chyba za słabo ukorzeniona. Zaczyna sie niebezpiecznie przechylać w kierunku samochodu Tomka. Lekka pomoc kołami i Hilux jest juz na twardym. Benes w tym czasie robi sesje zdjęciową,i kiedy biegiem wraca do Uaza wykonuje piękny "lot koszący" przyjmując "na klatę" upadek na ziemię. Ale aparat uchronił od upadku. Dość długo biedny Rafał szuka oddechu -hahahahahhaha.Drugi w kolejce do przejazdu podchodzi Jasiu Wranglerem, 2,5 litra wyje na pełnych obrotach, idzie na całym gazie. Po 10 metrach staje, zawieszony na mostach, niestety. Podany "kinetyk" od Tomka i Jasiowi juz sie micha cieszy. kolej na Benesa. I tu znów scenarusz wtopy podobny, lecz juz nie Tomek, a Jasiu wyciąga Uaza z kolein. Moja kolej zmierzyć się z ta przeszkodą. Trzy i pół tysiąca obrotów, dwójka i faja . Patrol z impetem wbija sie płyta pod wyciągarkę w koleinę, jeszcze chwile grzebie bezradnie kołami, i stoi. Lina do Uaza, lekkie szarpniecie i juz po "kłopocie". Na końcu Billy na swoich 31 calowych kółeczkach próbuje przeskoczyć. No cóż, mój Patrol dośc znacznie pogłębił koleiny i Cherokee również nie daje rady. Podany kinetyk ode mnie uwalnia Billego z tej popierdółkowatej koleiny. To było pierwsze i ostatnie uzycie wyciągarki w tej wycieczce. Ruszamy dalej, stając na chwilę w celu zgrania zdjęć z Eli aparatu do kompa we wsi Kosyń.
I dalej przed siebie, na południe, do przodu. Mijamy wioski gdzie w sporej ilości widać niebiesko-żółte barwy. Ale ludnośc pokojowo nastawiona, pozdrawia nas pozdrawiana przez nas. I znów wjeżdżamy w las. Na początku droga jako tako przejezdna, powoli zaczyna sie przeistaczać w nie przejezdną.
Wysiadamy z samochodów i sprawdzamy grunt, lekko podmokły, ale do przejechania. Tomek Hiluxem powoli rusza na przód mozolnie torując drogę pozostałym. Przejeżdzamy małe strumyki i błotne kałuże otoczeni wysokimi trzcinami i krzakami. Podoba sie nam ten "rain forrest chalange" . Całości dopełnia muzyka z radia. Stary dobry program III PR. Z głośnika lecą kawałki Deep Purple, Led Zeppelin, Van Heilen. Kapitalnych klimatów nie sa nam w stanie zepsuc nawet dziesiatki tysięcy pier... owadów chcących sie pożywić naszą krwią. Tą zarosnieta droga przedzieramy się dobrych pare kilometrów.
Wyjeżdzamy z tego gestego lasu w poblizu Woli Uhurskiej. Gdzieś pomiedzy Wolą U. a Uhurskiem trafiamy na kapitalny wąwóz. I zaliczamy dłuuugi zjazd tymże właśnie wąwozem. Wysokie ściany dookoła i dość stromy zjazd. Szkoda,że jest tak sucho. fajnie było by zrobic ten zjazd w deszczu . I znów wypadamy na pola. Rozległe pola obsiane zbożem i długie białe szutry. Znów towazyszą nam tumany kurzu. Nawet kurz jest wewnatrz telefonów komórkowych. Objeżdżamy "Chełmski Park Krajobrazowy" kierując sie na pola i łąki. Okolica piekna. Zjeżdżamy ze wzgórza długą białą prostą, podłoże kredowe więc i kurz jakby bardziej biały i jeszcze bardziej nie przejżysty. Przed oczami mamy białą ścianę jak we mgle, od wypadniecia z drogi ratuja nas co chwila podawane koordynaty prowadzącego. On ma widok idealny, ci za nim nie widza juz nic przed maską. Dojeżdżamy do przedmieść Chełma. Krótki postój na ułożenie dalszej trasy i znalezienie miejsca na nocleg. i znów w drogę. Zabudowania tych okolic różnia sie od Białostocczyzny. Domy równiez drewniane, ale pomalowane przewaznie w odcieniach brązów lub zieleni. Roztocze to piekny teren, malownicza okolica. Fantastyczne wzniesienia i doliny. Wymarzony teren do jazdy off-road. I tak podziwiamy ten krajobraz zza szyb naszych wiernych stalowych rumaków. Mijamy wioski i osady. Domy często porzucone przez swych właścicieli. Poumierali, wyjechali, dlaczego ? Przeciez tak tu pieknie. Na zboczach wzniesień widac rosnący tytoń, chmiel, a może i winną latorośl. Na prawdę pięknie tu jest. Skracając drogę do nastepnego szutru, przecieramy szlak do opuszczonych od wielu lat zabudowań. Podjeżdżamy pod ostra górkę, przedzierając sie przez krzaki i chaszcze. Jak do tego gospodarstwa ktos kiedyś i czym dojeżdżał Skoro i naszym samochodą przychodzi to z trudnością. Może konno . I tak pędząc po Roztoczu docieramy pod Zamość. Stajemy na wjeżdzie do miasta. OK. Mamy nocleg w Zwierzyńcu. W sercu "Roztoczańskiego Parku Narodowego". Szybki przelot asfaltem Zamość-Zwierzyniec. Bo czas nagli. Wszak dzis jest 29 czerwca . Oj bedzie sie działo
Zwierzyniec-przyjemne miasteczko [z własnym browarem -niestety kiepskim], ciche i spokojne. Szukając naszego pola namiotowego wprowadzamy chwilowy zamęt komunikacyjny . O 19 meldujemy sie na polu namiotowym, oczywiście zaopatrzeni w odpowiednie produkty aby imieniny sie odbyły z godnością. Pole namiotowe duże, mozna rozbic namiot lub wynając kemping. My mamy swoje "szmaciane domki" i rozbijamy obóz pod płotem, za którym jest cmentarz żołnierzy począwszy od Powst styczniowego w na II WŚ kończywszy. Troche dziwne toważystwo, ale na pewno ciche . Wspólna kolacja -flaki .
Imieniny czas zacząć, chłodna Perła przyjemnie przepłukuje gardło. Oczywiście "Przyjaciele" tez juz stoja na stole. Zaczeło sie biesiadowanie imieninowe. Oj rano bedzie ciężko .....
CDN
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl


Wysłany: Wto Lip 10, 2007 12:08 pm Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Chyba powinienem być wróżką , bo niby skąd wiedziałem że rano tak bedzie mnie łeb nap... ? Koszmar, w namiocie duszno, więc czym prędzej opuściłem to szmaciane M1. Zwyczajowe wspólne śniadanie, drobne przeglady sprzetu,poranna toaleta [ha nawet sie ogoliłem ] zwijanie obozu. Czas odpalać silniki, i nagle afera. Zaginęły kluczyki od Jasia Wranglera. No troche słabo. Prawie 800 km od domu i brak kluczyków. Rozpoczynamy poszukiwania. Szukaja wszyscy. Niestety bez rezultatu. Po około godzinie "walki w trawie" na kolanach, nasz nieoceniony Jasiu nam oznajmia. OK mam drugie, zapasowe. I jak tu tego kolesia k.... nie kochać .
Za cel wędrówki stawiamy sobie rzekę San.
Nasza kolumna powoli opuszcza Zwierzyniec i zagłebiamy sie w las. Pogoda piekna, gorąco i sucho. Znów wszechobecny kurz i pył z lesnych dróg osiada na płucach. Ale co tam, twardzi jesteśmy . Omijamy łukiem Roztoczański Park Narodowy. I gnamy dalej przed siebie. niestety fatum ciąży nad nami cały czas. Wiekszośc wjazdów do lasu zagrodzona zamknietymi szlabanami. Kolejne próby wjazdu kończą sie fiaskiem. Odnajdujemy drogę udostępnioną dla ruchu kołowego. OK. Nabieramy prędkości. Las suchy, sosnowy, pod kołami piach. Straszne odludzie. Przez parę godzin nie spotykamy nikogo po drodze. Szlabany daja nam sie ciągle we znaki. Duzo tu tego typu zapór. Bardzo duzo. Ale mamy juz patent na wyjazd zza zamknietego szlabanu. Nie siejąc zniszczenia. Mijamy sztuczny zbiornik wodny po drodze. Chyba na rzeczce Tanew. Bardzo fajne miejsce do biwakowania. Spod kół uciekaja kolejne kilometry trasy. W tych lasach znajdujemy fajne drogi ASFALTOWE , nawet równe, szerokie na jeden samochód.
Odnajdujemy bardziej podmokły obszar, ba, nawet i bród sie znalazł. Niewielki, ale po tych suchych odcinkach, fajnie jest troche pomieszac kołami w błocie. Zaraz za tym brodzikiem wpadamy w koleiny. głebokie koleiny. Grzęzniemy w nich po kolei. Z opresji ratujemy sie na wzajem przy pomocy liny kinetycznej. I dale przed siebie. Do przodu. Do celu. Rzeke Tanew przekraczamy mostkiem, bardzo ładnym nowym drewnianym mostkiem. Aby ponownie zjechac z drogi w kierunku brzegu tej urokliwej rzeczki. I znów fatum rozpoczete tego dnia z rana nas dopada. Po zjechaniu w kierunku brzegu, Wrangler Jasia traci sprzęgło. Pedał wpadł w podłogę i tam juz został. Szybka diagnoza i werdykt niestety chyba najgorszy z mozliwych. Padł siłownik sprzęgła przy skrzyni biegów. Zadne próby reanimacji "na szybko" prowizorycznej nie dały rezultatu. [Dzieki Miskiler za telefoniczną pomoc ].
Co zrobic z unieruchomionym samochodem 800 km od domu. Dodam,że rozrusznik tez nie działał. Pomysłów było parę, łacznie z powrotem do Szczecina na kołach . Wygrała opcja -laweta. Odprowadzilismy Jasia do rodziny do Suśca. A my dalej w drogę. Troche Jasiu miał smutny pyszczek, ale cóż. Na przyszły rok może pojedzie juz innym samochodem. Zobaczymy.
Zagłębilismy sie juz we czwórkę w lekko podmokły las. Drogi nie uzywane od lat. Drogi z ogromnymi wykrotami i koleinami. Co tam jeżdziło ? "Kumbajny Panie", czy co Co chwilę całe koła sie chowały w zakrytych bujna trawą podmokłych norach. Nawet mielismy mała robótkę hydrotechniczną. Zbudowaliśmy mostek nad dośc głębokim strumykiem, żeby za bardzo nie zniszczyć jego brzegów przejechalismy go "mostem". Potem szybki obiad i opuscilismy te podmokłe lasy. I znów pola, łąki wielkie bezludne przestrzenie. Jakos tak pusto było jechać bez kolegi. troche go nam brakowało. Jasiu pomimo,ze mruk, to w pożądku kolega. Po drodze mijamy w lesie Uaza, jakis dziwny, nawet nie odpowiedział na pozdrowienie. Trudno. Część drogi jechalismy po trasie jakiegos rajdu, nie wiem czy pieszego, rowerowego czy samochodowego. Mówiły nam o tym porozwieszane taśmy na drzewach po drodze. Benes swym Uazikiem był na przodzie i prowadził nas do celu wyprawy. Do promu na Sanie. Po drodze stajemy na sesje zdjeciową we wsi UAZÓW. Oczywiście z Uazem Benesa w roli gwiazdy . Głębokim popołudniem docieramy do brodu na Lubaczówce. Dośc sporej rzeczce. Ela w woderach zbadała dno. OK. Przeprawiamy sie na druga stronę. Woda nie głęboka, zakrywała koła. Za brodem zatrzymujemy sie w Czerwonej Woli. Do celu mamy juz tylko parenascie kilometrów. Ruszamy i znów pola i łąki. Odnajdujemy wjazd w kierunku promu. Oj, chyba przeprawa nie czynna. I to od kilkudziesięciu lat . Droga zarosnięta, zabudowań nie ma, brzeg bardzo stromy, ale woda płytka. Niestety, nie odważamy sie zjechać do Sanu. Na dole skarpy sa porozżucane wielkie betonowe bloki które uniemozliwiaja wjazd do rzeki. Wracamy do drogi głównej. mijamy po drodze ładnego Gaza. Chyba zielonego, ładnie zrobionego z winchem i oklejonego dużą ilościa naklejek z imprez. Przez chwile nawet gadamy na CB, lecz kontakt sie urywa, zbyt duża odległośc juz nas dzieli.
Około 20 docieramy do Sieniawy, 50-60 km od Przemysla. Łojezu jak ja jestem daleko od domu . Bardzo daleko od moich najbliższych, którzy zostali te setki kilometrów. Tęsknota i kurz robią swoje, oczy sie pocą , i żadnego info, trudno. Taki lajf. Tak pewnie miało być.
Od lokalesów dowiadujemy się,że nie ma tu pola namiotowego [na mapie było]. Lipa. Ale dowiedujemy się również, że 15 km obok we wsi Ożenna jest pole namiotowe, gorący prysznic, i jest jeziorko. Obieramy kierunek na Ożenną.
We wsi jeziorko jest ,jest nawet i pole namiotowe. Hmmmm, nestety pełne pijanych, agresywnych miejscowych nastolatków. Troche tak kiepsko, całą noc czuwać czy aby cos nie zginęło z samochodów. Decydujemy sie opuścić pole. Z powodu braku mozliwości noclegu, decyduje sie wracać z Tomkiem z Hiluxa wrócic do Warszawy [ok 5 godzin jazdy] , a Billy z Benesem jadą w druga stronę. Rozjeżdzamy się, czule żegnając. Troche szkoda,ze przygody nadszedł koniec...
CDN
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Ostatnio zmieniony wt 01 lip, 2008 przez prezes, łącznie zmieniany 1 raz.
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » wt 01 lip, 2008

III etap, start 21.06.2008


Wysłany: Wto Lip 01, 2008 11:20 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Kto normalny wstaje o 2 nad ranem w sobotę, zamiast imprezować do "krwawego świtu" w te piekne czerwcowe soboty
Poprzednie dwie edycje wedrówki po Polsce odbywałem swoim starym sprawdzonym w "ogniu walki" poczciwym krótkim Nissanem 260 [Hiszpanem]. Niestety, przyszedł na niego czas i "poszedł do ludzi". W trzeci etap podrózy jade długim GR Y60.
Auto zwyczajowo sklarowane, na pace zapas jedzenia [6xgrochówa, jakies konserwy, suche żarcie], sprzet biwakowy, szpej offroadowy i skrzynka narzędziowa oraz 70 litrów dodatkowego paliwa W podrózy towarzyszy mi jak zwykle "Młody" [cholera od maja juz pełnoletni ], dodatkowo zabieram jeszcze syna mojego przyjaciela-Sebastiana.
Wychodze o 2.30 z domu nie budząc domowników. Zabieram "Młodego" , Sebę i w drogę. Po drodze jeszcze małe zakupy w Tesco [open 24 h ] 8xŻuberek +Absolwent, złodziejka z czterema wejściami [bardzo sie przydała] zgrzewa gazowanego Żywca +5 l wody do gotowania. Z nastepnym towarzyszem podrózy spotykamy sie na Statoilu. Jasiu z zoną Olą podjeżdzaja troche spóźnieni [zdecydowali sie na wyjazd na dwa dni przed terminem podrózy ]. I tak w te piekna czerwcową noc zaczynamy nastepny etap naszej przygody.
Silnik ładnie pracuje, turbina przyjemnie syczy, temp w normie, cisnienie oleju również. Prędkość około 100 km/h. W radiu "Złote przeboje" umilają drogę, Seba śpi na tylnym siedzeniu. Pod Gorzowem dołącza do nas trzeci uczestnik wyjazdu. Waldek z Beatą [żona] oraz 12 letnia córka Klaudią i 8 miesięcznym synkiem Michałem. Waldek jedzie krótkim GRem 4,2. Jak on sie pomieścił z całym bagażem w "przepastnym bagazniku" krótkiego GR'a ? I w takim małym konwoju pedzimy na południe. Ja jako prowadzący, Jasiu Wranglerem jako drugi i ostatni Waldek GRem. Trasa przed nami to Szczecin-Gorzów-Lubin-Wrocław-Katowice-Kraków-Tarnów-Lesko. GPS pokazuje 876 km. Troche daleko.
Dla nie wtajemniczonych w arkana geograficzno-astronomiczne musze wyjaśnic pewna sprawę. Otóz wyjeżdzając w Polske w porannych godzinach ze Szczecina zawsze jedziemy pod słońce, taka sama jest historia z powrotami wieczornymi z Polski do Szczecina, równiez jedziemy pod słońce. Troche to jest k... nie sprawiedliwe .
Kilometry dziarsko ubywaja pod kołami, ucinamy sobie pogaduchy na 21 kanale CB. Około 10 postój na Shellu przed wjazdem na A4. Jasiu dolewa gazu do swojego "gaziczka" i dalej przed siebie. W sumie prędkość mamy taka sama jak wczesniej, czyli około 100 km/h. Co połtorej godziny robimy postój poniewaz Waldek jako nałogowiec musi uzupełnić poziom nikotyny w organiźmie, a w aucie nie pali bo ma na pokładzie mocno nieletnich. Przy okazji jest mozliwośc "rozprostowania kości". Droga monotonna i nudna, co chwile wyprzedzaja nas z kosmicznymi prędkościami osobówki, vany, motocykle ale z TIRami sie "tniemy" i jako jedyne pojazdy na autostradzie zostawiamy z tyłu . Mijamy Wrocław w Katowicach Jasiu znów dolewa gazu do Wrangla,stoimy troche w korku i wjeżdżamy na płatna część autostrady. W sumie żadna róznica, tyle że bulimy 6.50 frycowego. Nastepna bramka i znów 6.50. Z Krakowa kierujemy sie na Wieliczkę. Tam mamy wyznaczone miejsce spotkania z czwartym uczesnikiem wycieczki. Tomkiem z Warszawy-uczestnikiem poprzednich dwóch edycji naszej "ekspedycji" . W czasie oczekiwania dolewam paliwa z mojego podręcznego zapasu. Obliczam spalanie Patrola. Troche sporo. 13,5 na 100 km. Cóż taki lajf. Podjeżdża Tomek swoim Hi-Lux'em z nowym silnikiem 3.0 TD. Jedzie z nim jego syn -Guciu. Po powitaniu ruszamy dalej w kierunku na Tarnów, droga po remoncie bardzo mile nas zaskoczyła. Zadnych kolein ani ubytków w asfalcie. Godziny popołudniowe w sobote, ruch dośc spory. Gdzieś na 100 -120 km przed Leskiem mamy małą scysje z kierowcą czarnego BMW na krakowskich numerach. Strasznie się mu spieszy i na siłę wciska sie między nas. Niestety, ten nie rozsądny chłopiec nie rozumie ze nie tak łatwo zatrzymac dwu i pól tonowe auto w miejscu. Próbuje nawet zepchnąc jednego z nas z drogi. "Oj biedny nieroztropny dresiku", chyba sie ci w główce od tych setek watów w Beemce popieprzyło . Szybko sie od nas oddala gdy zauważa swój błąd -hahahahaha. A szkoda, bo na chwile skoczyła nam adrenalinka . Tuz przed Leskiem mija nas piękny Chopper na bazie Harleya. Właściciel odwalił kawał roboty przy jego budowie.
W Sanoku ponowny postój na stacji benzynowej, Jasiu dolewa znów paliwa. Do celu mamy okolo 30-40 km. I wreżcie około 18 docieramy do Leska. Odnajdujemy "Pensjonat U Kmity". Niestety sa jakies problemy z rozbiciem namiotów. Trudno. Znajdujemy pole capmingowe nad samym Sanem. Puste ciche spokojne.Po 15 godzinach jazdy silniki milkną, pierwsze łyki chłodnego Żubra spłukuja kurz w gardłach. Rozbijamy obóz. Część z nas śpi w namiotach, częśc w kampingu.Pogoda sie psuje i zaczyna padać deszcz, rozwieszamy plandekę [którą zabrał Waldek-gdzie on to wszystko upakował ]. Deszcz cicho spada na nasz prowizoryczny dach rozwieszony pomiedzy samochodami, mamy zadaszone 5x3 metry, w zupełności nam to wystarcza.Kuchenki juz dziarsko syczą gotując wodę na herbatę, grochówę i zupki chińskie [z Radomia ]. Grill tez juz odpalony, stolik rozstawiony, kieliszki pełne. Czas się "pointegrować" .
CDN ...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
prezes, po prostu prezes

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5104
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » wt 01 lip, 2008

....

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » śr 02 lip, 2008

Wysłany: Sro Lip 02, 2008 11:01 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Noc mija spokojnie. Rano budzi nas głosny spiew ptaków, super sprawa !. Kaca nie stwierdzam . Szybkie wspólne poranne śnadanie. Zwijamy obóz. Tomek wytycza trasę, kierunek na poczatek wschodni, potem na południe. Bardzo nas kusi "zrobienie" Sanu który jest tuz za płotem kampingu.Pomysł zacny . Rzeka w tym miejscu ma około 20 metrów szerokości i tak ze 30-40 cm głębokości. Hahahahahaha. Idziemy nogami na wizje lokalną, jest wjazd, po drugiej stronie jest nawet wyjazd. Chłodna toń bardzo kusi, lecz jest jedna przszkoda.286 wędkarzy stojących w nurcie rzeki i rażnie wymachujących swoimi wędkami.Phi, tez mi zabawa, stac po kolana w wodzie i wywijac kijkiem z kolorowym sznureczkiem, maja ludziska dziwne hobby . Nie to co my ! jedyni prawdziwi "tfardziele ostatni mohikanie" . Pomysł upada, na San przyjdzie pora w innym bardziej ustronnym miejscu. Tuz za płotem kampingu wjeżdżamy w droge wiodącą wzdłuz rzeki. Szeroka na jedno auto, troche podmokła ścieżka. Po parudziesięciu metrach pojawiaja sie koleiny. Czym lokalesi tu jeżdżą, wszystkie nasze auta maja 33' eMTeki Goodricha a i tak wieszamy sie na mostach w tych koleinkach. Troche trzeba pokombinować i jakos dajemy radę, Niestety Wrangler Jasia wtapia na dobre i Tomek Hiluxem musi go szrpnąc na "kinetyku". Wyjeżdzamy z kolein i dośc ostro wspinamy sie pod górę zostawiając San za sobą. Błotne koleiny zaminiły sie w kamienisty szutr, i tak powoli jedziemy cały czas pod górę, jedziemy i jedziemy a końca górki nie widać.San jest jekies 200 m poniżej. Piekny widok zapierający dech w piersiach. Tak na prawde pierwszy raz jeżdże po takich górzystych terenach.Tu chciałbym oddać wielki "szacun" kolegom którzy tam często śmigają trzeba mieć niezłe "kohones" żeby tam sobie jeżdzić . Niestety droga przed nami jest coraz trudniejsza i dalsza podróz naszymi załadowanymi autami zajęła by zbyt wiele czasu. Zawracamy i prowadzeni przez młodzieńca na "mocno terenowej wuesce". Docieramy spowrotem do Leska. Doprowiantowanie sie w Biedronce i dalej na wschód ku granicu z Ukrainą. Kierujemy sie szutrami na Myczkowce-Łobozew-Równine-Hoszowczyk. Piekna trasa szutrami. Po deszczach aż tak bardzo sie nie kurzy. Co chwila wspinamy sie naszymi stalowymi rumakami na pagórki. Niektóre podjazy sa bardzo długie. Non stop "wahlowanie" biegami 2-3, 3-2, 2-3-4. i znów trójka. Co chwila lekliwie spogladam na wskażnik temperatury silnika, i o dziwo temperatura w normie. I tak przez jakies 2 godziny jazdy. To pod góre , to z góry, to znów pod górę. Mijamy pierwsze "osady" wypalaczy węgla drzewnego. Mijani ludzie są troche zdziwieni ale chyba nastawieni pozytywnie do nas. "Węglarze" ci od wypalania węgla drzewnego wyglądają troche strasznie, twarze czarne, wlosy zmierzwione, takie prawie Trolle [oczywiście bez obrazy, takie skojażenie mi przyszło do głowy]. Po tej długiej szutrówce obfitującej w niezliczona ilość podjazdów i zjazdów przecinamy "Dużą petle Bieszczadzką" i jedziemy dalej na wschód. Odnajdujemy miły kamienisty płytki potok. Krótka "penetracja" strumyka w te i we w te. I stajemy tam na posiłek. Miło tak sobie siedzieć w gorący dzień w bardzo płytkim potoku i gotowac sobie zupe na kuchence gazowej. Niestety ta idylla zostaje nagle zaburzona. Siedząc obok swojego Patrola słysze dziwny niepokojący syk. Wąż, żmija czy inna cholera ? Bliższe zgłębienie tematu i okazuje sie ze w moim tylnym lewym emteku siedzi sobie wbity drewniany kołek i wesoło sobie posykuje upuszczając tym samym atmosfery z opony. co za szuja
Jak on tak może !. Szybka diagnoza, OK powietrza powinno wystarczyc do końca dnia, syczy coraz ciszej. Po obiedzie ruszamy dalej. Po drodze wyciągamy z rowu "malucha" którym kierował mocno nieletni kierowca. 3 minuty pracy wyciągarki z Hiluxa Tomka i "stjuningowany kaszlaczek" stoi na asfalcie. A działo sie to w Bandrowie, wiosce prawie na granicy. Po drodzie jeszcze przez chwile kibicujemy lokalnym rozgrywka piłki kopanej i zapuszczamy sie w las. W sumie droga sie nam skończyła, szybki rzut oka na mapę, czy my juz jestesmy na Ukrainie . Zawracamy. niestety powietrza w kole jest juz za mało, trzeba załozyc zapas. Młody wskakuje pod auto, podkłada lewarek i nagle świat sie nam wali na głowę. Gramole sie i ja pod samochód, ja pier...le . Tylna część ramy w moim Patrolu NIE ISTNIEJE. Tylny zderzak, hak, ZBIORNIK, to wszystko trzyma sie tylko na mocowaniu zbiornika do poprzecznej belki [rury] pod tylnymi siedzeniami. Cała konstrukcja tylnej części ramy po prostu jest zżarta przez rdzę. Troche nie dobrze. W zbiorniku z 70 litrów plus hak plus zderzak, daje jakies ze 110-120 kg cięzaru trzymającego sie chyba tylko "siłą woli" reszty auta. Tu musze nadmienić,że po kupnie auta całą rame oczyściłem z rdzy i zakonserwowałem, a ta tylna częśc ramy "zapisałem" do renowacji na jesień . Zebrane konsylium orzeka : jedziemy na nocleg i tak juz jest dość póżno. I tak na mniejszym nieco kole zapasowym, z wiszącym tyłem jadę tym moim "kaleką" powoli do celu na dzień dzisiejszy. Juz asfaltami z dusza na ramieniu wsłuchując sie w zgrzyty i skrzypienia podwozia dojeżdzamy do wsi Dwerniczek. Nocujemy u "Lestka". Piekne miejsce na ziemi. Właśiciel Leszek kupił stara szkołę podstawową i wraz z żoną zamieszkał tam przenosząc sie z "dużego miasta", prowadzą również agroturystykę. Silniki znów milkną, rozbijamy namioty wcześniej "odpalając" oczywiście po browarku . A że humorem jakos nie tryskam, przyjaciele moi zaraz ida mi z pomocą i juz "żeglujemy łódka Bols", humor powoli powraca . Noc sie tak szybko nie skończy...
CDN...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » czw 03 lip, 2008

Wysłany: Czw Lip 03, 2008 3:18 pm Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Ach te bieszczadzkie noce. Okazało sie że mielismy duuuuzo wspólnych tematów z właścicielami agroturystyki na której spalismy Było nad wyraz miło i sympatycznie.
Pobudka o 7 rano [po 3 godzinach snu], "młody" niechetnie otwiera oczy. Trzeba sie zabrac do roboty, Trzeba "reanimować" ramę. Poprzedniego wieczoru ustalilismy metode reanimacji.
Szlifierka juz raźnie krzesa iskry, wycinam cztery otwory w podłodze bagażnika w Patrolu. Przekładam taśme transportową przez tylna część ramy i ściągam ją w bagażniku, Tak samo robię z lewą strona ramy.
Na oko powinno byc OK. Teraz cała ostatnia sekcja ramy trzyma sie na mocowaniu zbiornika z przodu i na dwóch taśmach transportowych [tryk-trykach] z tyłu. Będzie dobrze.Operacja zajęła nam ze trzy godziny. A ile zjebów dostałem od współtowarzyszy podrózy, którzy jak normalni biali wolni ludzie spali gdzy ja uzywałem szlifierki Łojezusiemaryjo .
Po robocie, zwyczajowe wspólne sniadanie, poranna toaleta w potoku. Woda w nim to chyba prosto z lodowców spływa , miała dobre z 10 stopni. Ale chociaz spłukała "trudy tej bieszczadzkiej UPOJNEJ nocy" . A temperatura powietrza ze 35 stopni -skąd oni tu maja takie temperatury . Musimy jednak czekać, bo moje koło zawiózł Leszek swoim X-Trailem do Ustzyk do wulkanizacji. Oczekiwanie zwyczajowo umilamy sobie robiąc wzajemnie miłe złosliwe docinki na wzajem, oraz na rozmowach o polityce, kulturze, sztuce i muzyce .Wszak "światowcy" z nas.
Dociera naprawione koło, szybki montarz, prawie jak w F1 Kubicy i żegnając sie z Leszkiem i jego zona wyruszamy około 13 w dalszą drogę. Tomek HiLuxem pewnie prowadzi nasza kolumnę, Jedziemy dolina Sanu. Piękna dziórawa droga wijąca sie ponad Sanem. Malownicze widoki. I oczywiście non stop pod górę. I znów wahlowanie biegami 3-4. 4-3-2, 3-4. I tak dziesiatki razy, aż nóżki od tego "pedałowania" bolą . Mijamy DolineTrywolnego. Zatrzymujemy sie na krótka sesję zdjęciową na punkcie widokowym. Widok na doline Sanu zapierający dech w piersiach. Nie wiele jest takich miejsc w Polsce . Ruszamy dalej. Nad głowami niebo zmienia barwę z błękitu w ciemny granat, wręcz kolor ołowiu. Zrywa sie wiatr i pierwsze krople deszczu spadają na maski samochodów. Najpierw tak troche nieśmiało, jakby wsytdliwie, żeby po chwili przywalic ulewą jak sie patrzy. Na dodatek niebo co chwilę przeszywaja błyskawice, rozpetała sie całkiem przyjemna burza . Pioruny co chwilę rozjasniają niebo, profilaktycznie wyłączamy CB, a w szybie zapalamy świeczkę, "strzeżonego Pan Bóg strzeże ..." .Przekraczamy San mostem, i zaraz za nim nie opieramy sie pokusie pobrodzenia w toni tej rzeki. Niby szeroka, ale płytka tak do połowy koła. Po "pokusie" rażnie pędzimy dalej, wycieraczki nie nadążaja zbierac wody z szyb, pomimo,że pracuja na jaszybszym "biegu". Jak by jeszcze było mało ulewy z burzą, zaczyna padac grad. K....a skąd ten grad w czerwcu ?, -jak to skąd - z nieba . Grad wielkości czereśni napiernicza po karoseriach aut, Jasiu chowa sie pod drzewa w obawie, że grad podziurawi mu jego szmaciany dach we Wranglerze,wrażenie dość niesamowite, prawie jak z filmu "Twister" .I tak jak sie nagle rozpoczął ten Armagedon, tak sie nagle skończył, Ktos tam na górze zakręcił kurek i po ulewie. Docieramy do Terki. Wychodzi znów zza chmur piekne słońce. Od razu rzuca sie nam w oczy reklama smażalni pstrągów. no jak to, my "morszczachy", i żeby smażonej ryby nie zjeść . Ryba bardzo dobra i TANIA . Przy okazji z gniazda bocianów pod którym stoi mój patrol, dostaje na samochód czyms białym i płynnym. . No co za cholera !, musiało wstretne ptaszysko sie zesr...ać akurat na GRka . Po posiłku ruszamy dalej. Na przemian asfaltami i szutrami. Mijamy wsie, osiedla i pojedyńcze gospodarstwa. Droga sie wije w dolinie obok rzeki. To juz nie San. Nie znam nazwy tej rzeczki [strumienia] Kierujemy sie na Buk-Dołżyce. Wciąż jedziemy drogą wzdłuż tej rzeczki, dookoła wzgórza porośniete bardzo gęstym lasem. Az po same szczyty. Widok wręcz nieziemski. Wjeżdzamy znów na "dużą petle bieszczadzką". Jedziemy asfaltem parenascie kilometrów i znów odbijamy w szutry. Kierujemy sie na Perełuki-Duszatyn-Komańczę. Droga nad wyraz urokliwa. Pogoda sie nam znów psuje, niebo zasnute chmurami. Szutr spod kół tłucze po samochodach. Zaczynają sie ponownie podjazdy, najpierw delikatne potem coraz ostrzejsze, znów śledze wskazania temperatury silnika, kreska zatrzymała sie ciut powyżej połowy skali, I tak juz do końca dnia. Wskazówka lekko powyżej połowy na długich podjazdach, na zjazdach spada w swoje normalne miejsce. Odnajdujemy śiewtna ścieżkę odbijająca od głównego szutru, atakujemy ją. Koleiny po maszynach leśnych daja sie we znaki. Ale nie ustajemy. Droga nie używana od lat. A my cały czas pniemy sie pod górę. Napęd na 4 juz włączony, wspomagam sie blokadą, Patrol pomimo swojej wagi równo ciągnie koleinami pod górę. Dobry samochód . Po godzinie walki okazuje sie że nasza "dróżka" nie ma przebicia do nastepnej. Kończy sie urwiskiem. Trzeba sie wycofać. Półka na której stoimy jest akurat szerokości auta, więc o zawracaniu nie ma mowy. Tym bardziej zawracaniu Toyotą HiLux czy "Długim". A ze "tfardziel" ze mnie wiec jade na wstecznym w dół. Lusterka poskładane przez gałęzie. Auto równo zjeżdża w koleinach. I znów szutr. I dalej przed siebie. Znów dłuuugie podjazdy, i takie same zjazdy. Mijamy pare osad "wypalaczy grillowego wungla", dymi z tych pieców jak cholera. chyba w piekle jest mniej dymu . Przejeżdzamy parenaście razy potok, może parę potoków. Ciekawostka jest to,że brody sa wyłozone płytami drogowymi, tak ze nawet 'kaszlakiem" mozna przejechać. Cały czas trzymamy sie "drogi głównej" czyli szutru. Ciekawym jest równiez to,że w Bieszczadach [tam gdzie bylismy] stoja tuz przy drodze maszyny do zwózki drzewa, ciągniki, LKT. Na pomorzu zachodnim czegos takiego nie ma. W jednej z osad spotykamy lesniczego, po zapoznanu go z tym co my tu robimy, kieruje nas w odpowiednią strone nie robiąc żadnych problemów. Znów szutr, czasami stary dziurawy asfalt, przez dłuższy czas towarzyszy nam linia kolejki wąskotorowej, to z prawej, to z lewej strony. Szyny juz nie uzywane od lat, Ale większośc infrastruktury jest nadal, wraz ze stacjami i małymi wiaduktami. W mijanych osadach na posesjach stoją samochody do pracy w lesie, przewaznie Stary 660, parę Gazów 69 i pare ZISów [chyba 161]. Opony łyse, ale z łańcuchami na kołach. Na jednym z brodów Jasiu wlewa ze dwa wiadra wody do Toyoty Tomka, który stoi robiąc nam zdjęcia i ma nieopatrznie otwarte drzwi . Zaczyna znów padać, W mijanych wsiach widzimy jakie spustoszenie zrobił nasz popołudniowy grad. Bardzo duzo liści i gałęzi na drodze. Zbliża sie wieczór, dojeżdzamy do Komańczy, zwyczajowy postój pod sklepem w celu uzupełnienia zapasów . W sumie tylko chleba nie ma. Eee, bez chleba mozna zyć, grunt to uzupełnianie płynów . Na scianie sklepu w Komańczy wisi duża tablica z mapką i namiarami na kwatery agroturystyczne. Bardzo dobry pomysł . Tę noc spedzimy pod dachem, cały czas z nieba lecą strugi wody. Docieramy na miejsce, wyładowanie bagazy, po wczesniejszym "odpaleniu żuberka" . Grill juz też czynny, na horyzoncie widzimy juz żagle znajomej nam łódki ...
CDN...
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » wt 08 lip, 2008

Wysłany: Wto Lip 08, 2008 11:51 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Wtorek 24 czerwca budzi nas chłodnym rześkim powietrzem. Wieczorne "Polaków rozmowy" zakończyły sie powodzeniem . Agroturystyka w której goscilismy, bardzo schludna i czysta. Koszt noclego z "własna posciela" 20 PLN. Poloje 3-4 osobowe, łazieki oraz kuchnia z pełnym wyposażeniem. Polecam.
7.30 , poranny prysznic , szybki przegląd mocowania ramy i zbiornika, jest na razie OK. Powoli budzą sie "zwłoki" pozostałych, oczywiście poza Beatą która juz jest na posterunku od 6.30. Osmiomiesięczny Michałek nie potrafił uszanowac tak zbawiennego snu mamusi . Tomek w hiluxie ma bardzo wybity krzyżak tylnego wału. Na szczęscie ma drugi na zapas. Jeszcze przed sniadaniem wyciągamy wał [częśc wału], W Komańczy odnajdujemy zakład który naprawia samochody, 30 minut i nowy krzyżak juz jest na miejscu. Potem szybki montarz, sniadanie i w drogę. Dotankowuje paliwa na stacji. Tak z 40 litrów,coby zbyt nie obciązac urwanej ramy. Oj ja nie rozsądny , Ale o tym później. Ruszamy. Na razie asfaltami, tak na "rozkrędkę" . widoki znów zapierające dech w piersiach, łagodne pagórki, doliny, pola ze stogami siana. Kierujemy sie na Wisłok Wielki-Mszanę. Zaraz za Mszaną zjeżdżamy z "czarnego". Na polnych drogach rama wydaje niepokojące dzwięki, Ale od czego mam radio w samochodzie, ciut głosniej muzyczka i znów jest ok . I znów sie zaczynaja długie podjazdy, znów skrzynia biegów jest często w uzyciu, 3-4,4-3-2, 3-4. I tak dziesiątki razy. Jedziemy po Beskidzie Niskim, jaki tam on Niski . Ktos nas oszukał z ta nazwą . I tak pomykając tymi polnymi drogami z niezliczona ilościa kałuż po wieczornych i nocnych deszczach, samochody przyjmuja na siebie kilogramy błota i zmieniaja barwę na .......... inną . Po jakiejs dwu godzinnej jeżdzie docieramy do potoku, no moze potoczku, strumyczku. Za nim wioska Olchowiec [chyba Olchowiec]. I kicha. Okazuje sie że w wiosce kłada asfalt i nie możemy przejechać, bo most w remoncie. Trzeba wracać lub szukac trasy alternatywnej. Jedno i drugie wyjście jest słabe. I znów nasz nieoceniony Jasiu bierze sprawy w swoje ręce. Pojechał pogadać z kierownikiem robót. Po kilkunastu minutach wraca. Ten nasz Jasiu znów okazał sie idealnym negocjatorem i "załatwiaczem" spraw beznadziejnych. [rok temu wsród mazurskich pól i łąk znalazł nowe łozysko 6203 do Jeepa w wiosce na końcu świata ] OK. Mamy 2 minuty na przejazd. I tak troche po świezym asfalcie, trochę przez posesje gnamy do przodu. Oczywiście most omijamy obok, tzn przez rzeczkę. Przy aplauzie robotników wurzucamy spod kół kawały błota z dna rzeczki. Na szczęscie siary nie było i każdy bez pomocy przejeżdża te wodno-błotna pułapkę. Tuz za wioską [na ostrych szybkich zakretach] słysze przez CB krzyki Jasia który jedzie za mną. Podobno bardzo "gubie" paliwo. Stajemy, szybki rzut oka i to jednak prawda. Ze zbiornika sie leje jak z "zarzynanego prosiaka". Krótka diagnoza, pewnie pękł "powrót", bo na przygazówkach sie nie dławi, więc "lewego powietrza nie łapie". Na równym odcinku drogi, stajemy na remont.Niestety dogłębna diagnoza wyklucza pekniety wąż od powrotu. Sprawa jest duzo powazniejsza. Zbiornik pękł na spawie [szwie]. Wymontowanie nie wchodzi w grę, zaklejenie poxilina też. Trudno. Dociagamy mocniej pasy na których zbiornik wisi od dwóch dni i ruszamy. Od tej pory moge miec w zbiorniku max 20 l ropy. Przy takim stanie nic sie nie dzieje nawet na ostrych podjazdach. Dalej nasz dróżka wije sie wzdłuz doliny Wisłoka, co chwilę przekraczając go brodami. Tych brodów jest kilkanaście. Wody mniej więcej do połowy koła. Bardzo fajna drózka. Po jakims czasie docieramy do kompleksu lesnego. Droga zapowiedająca sie na bardzo spokojna i równa kończy sie nam w lesie. Dalej juz tylko koleiny po maszynach lesnych. Do nastepnej drogi utwardzonej mamy około 2 km. Tomek z "Młodym" ida szukac przejazdu, po godzinie wracają, jest przejazd ale dośc trudny. A co tam, mamy czas więc "powalczymy". Hilux wjeżdza pierwszy, ja drugi, Jachu Wranglerem trzeci i ostatni Waldek GRem. Na początek trial miedzy drzewami po zboczu, potem w koleiny. Po 20 metrach Toyota stoi równo wklejona, wyciągarka ratuje ją z opresji. Ja nastepny. Najpierw powoli, "technicznie" . Nie da rady, wsteczny, znów rzut oka na trasę, blokada, dwójka i ogień ! Turbina popmuje powietrze do cylindrów, i "piekielna moc dżemiąca po maska " budzi sie . Spod eMTeków wylatuja w powietrze kawały błota [oczywiście "zimny łokiec" juz jest nie zimny a brudny od błota ]. Patrol cała swa moca prze do przodu, mysle OK, jestem lepszy od Toyoty !. Hahahaha, taaaa. Byłem lepszy o jakies 20 metrów . Wbijam sie w koleinę, koniec jazdy. Szybka interwencja "Młodego" i juz na linie powoli Tomek mnie wyciąga swoja wyciągarką. I takie akcje były parokrotne. Jasiu "cfaniaczek" omija koleiny całkie bokiem klucząc miedzy drzewami na sporym trawersie. Ostatni jest Waldek. Cała załoga wpieta w pasy. Waldziu jak kazdy tfardziel błota sobie nie odpusci . Najpierw jedzie wieżchem koleiny [ma łatwiej bo ma "krótkiego" ]. Niestety dociera do miejsca gdzie ja utknałem. Znów winda, tym razem Jasia, ratuje kolejnego Patrola. Po tej 2 godzinnej walce docieramy juz szutrem do połoniny. Bardzo ładne miejsce z widokiem na okolice i miejscem na ognisko. Oczywiscie sesja zdjęciowa, szybki posiłek. Rozkoszujemy sie tą okolicą. Pieknie tu.Cóż, jako że zbliża sie powoli wieczór, ruszamy dalej. Docieramy do Ujścia Gorlickiego i robimy zakupy. Jakie zakupy, to sie juz czytelnicy mogą domysleć . Z Ujścia ruszamy na Brunary Nizne. Juz asfaltem, jedziemy chyba najdłuzszym podjazdem w Polsce . Jezuuuu, ten podjazd ma chyba z 6 kilometrów. I tak powoli schodzę z 5 na 4 potem na trójkę. I do szczytu 3-4,4-3. Temperatura powyżej środka, turbinka przyjemnie sobie gwiżdże, rozpędzając 2 i pół tony samochodu. Celem naszego tego odcinka podrózy są Izby. Miejsce noclego jest juz umówione, ba nawet zamówilismy "obiadokolację" . Około 19 docieramy do celu. Zasięgu GSM oczywiście brak. Rozbijamy namioty. Jest i "obiadokolacja" za 15 pln. Kalafiorowa + nalesniki. Troche nie moje menu. Ja to taki bardziej miesożerny jestem . Drugi Żuberek juz w dłoni. Noc ciepła, rozgwieżdzone niebo sprzyja opowieścia z trasy. Po Żuberku towazystwa nam dotrzymuje trunek od "Mrs Robinson" . Wieczór zapowiada sie ciekawie ...
CDN...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » czw 10 lip, 2008

Czw Lip 10, 2008 4:06 pm Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Jezuuu. Poranek 25 czerwca budzi nas straszliwą temperaturą. O 8 rano jest juz ze 23 stopnie. "No normalnie masakra jakas Panowie". Miejsce gdzie mielismy rozbite namioty było za schowane za domem, czyli było bezwietrznie . Obudziła mnie duchota i.... ryczenie krów, które sie pasły dosłownie 5m od mojej głowy. Powoli z namiotów wyłaniaja sie pozostali, kondycja ich przedstawia wiele do zyczenia. Trudy "rozmów nocą" sa teraz dosć mocno widoczne . Zwyczajowe śniadanie, kuchenki syczą, gotując wode na herbatę, "Turystyczna"ze szczecińskiego Agryfu [najlepsza Turystyczna w byłym Układzie Warszawskim ] smakuje wysmienicie. Powoli sie rozkrecamy, po snadaniu poranna toaleta, rozliczenie ze nocleg [10 pln od osoby], zwijanie obozowiska. Około 12 czyli tzw "krwawym switem" ruszamy w drogę. Tuz za Izbami zjeżdżamy z czarnego. Kierujemy sie czerwonym szlakiem w kierunku Mochnaczek. Poczatkowo drózka którą jedziemy leniwie wije sie łagodnie pod górę. Okolica jaka sie nam objawia jest na prawdę piekna. Soczystozielone łąki z kopcami siana koloru włosów ciemnoblond w połaczeniu z błekitem nieba, hmmmm, odezwała sie we mnie dusza romatyka . Piekne widoki, oczywiście przystajemy na mała sesje zdjęciową. Szkoda że nie ma ze mna moich ukochanych, widoki zrobiły by na nich wrażenie. Wiem o tym na pewno. Ale dośc o widoczkach, trzeba dostarczac paliwo do cylindrów, trzeba wydalac do atmosfery CO2 . I tak powoli z mozołem poruszamy sie pod górę. Dróżka robi sie coraz węższa. Patrol z trudem sie mieści miedzy krzakami a płotem z drutu kolczastego. Poczatkowo jade spokojnie na dwójce. Obroty około 2,5 -3 tysiące, temperatura w normie. Toyota Tomka przedemną, juz zaczyna na czarno kopcić, czyli robi sie coraz cięzej. Te czarne "obłoczki" z rury mieszają sie z kurzem, który sie podnosi z drogi i w połaczeniu ze słońcem zasłania mi cała drogę. Musze na chwile odpuścić, żeby ta zasłona dymna troche sie rozwiała. Bo robi sie coraz bardziej wąsko, a lepiej sie nie narażać na zjazd z dróżki, bo do podnóża wzniesienia juz daleeeko, że hej . "Zapinam" reduktor , dwójka i do przodu, turbina przyjemnie syczy, sześć cylindrów ładnie "gra" z wydechu. I tak auto za autem wspinamy sie powoli w kierunku lasu na szczycie. Jako,że podjazd robi sie coraz bardziej stromy wrzucam jedynkę, Patrol jak czołg równo sunie pod górę. Spod kól opsypuja sie kilogramy małych kamyków, spadając dzieki panu Newtonowi na dół. [cenzura], kiedy sie ten podjazd skończy . Wreżcie po 25 minutowej wspinaczce docieramy do drzew. Odrobina cienia przynosi małe ukojenie przed palącym słońcem. Wentylatory w Jeepie Jasia pracują na pełnych obrotach schładzając jego silniczek. Wydając przy tym straszny hałas startującego odrzutowca . Niestety, wsród drzew nie kończy sie nasz podjazd, mamy jeszcze jakieś paredziesiąt metrów "trialu" do przejechania. Z ta róznicą że podłoże jest juz mokre, gliniaste i pełne kałuz. Pomimo wysokiej temperatury, w lesie stoi woda i błotnista maź błyskawicznie zakleja bieżniki naszych eMTeków. Auta sie ślizgają w koleinach i niebezpiecznie blisko omijamy pnie drzew. Uff, jesteśmy na szczycie tej górki. Różnica poziomów około 300 metrów, chyba duzo, sam nie wiem, koło Szczecina nie ma takich podjazdów . Ale żeby nie było za łatwo, dalszą drogę stopuja nam głębokie koleiny [takie po LKT]. Możemy powalczyć, lecz odpuszczamy. Ide szukac drogi "alternatywnej", wszystkie fruwające gadziny juz sie zleciały. I żrą nas bez opamietania. to człowiek tłucze sie na drugi konec Polski, prawie 900 km,zeby taka menda jedna z drugą go użarła . No żesz ku...wa wasza mać "jeb..ą i nie płacą" . OK, jest droga [ścieżka] omijająca błotna pułapkę. Jade pierwszy, za mna Tomek Hiluxem, trzeci jedzie Jasiu Wranglem. Objeżdzamy i czekamy na ostatniego. Waldka. Lecz znając Waldka, on nie odpuszcza, słyszymy ryk czterolitrowego diesla i wyłania sie on pierwotnej drogi, wyrzucając w powietrze tony błota razem z wodą. Jego ekipa w auce sie nie miłosiernie obija, tylko mały Michałek zapiety ciasno w swoim foteliku, ma usmiechnieta buzię. . Rozpoczynamy zjazd z tej górki [to po co było wjeżdzać ? ] Droga w dół jest łagodna i spokojna, wije sie znów pomiedzy łąkami. Do czasu . Woda spływająca ze wzniesienia powymywała wielkie jak przystanek autobusowy wykroty w podłozu, Jedziemy juz nie po wyschnietej glince, a po białych kamieniach. Mamy taki mały "rock crawling". Tomek, przede mną niebezpiecznie sie przechyla na bok, jego wąska Toyota z bagaznikem dachowym jest troche "słaba" na tych trawesikach. Wskakujemy mu na próg i własnym ciałem ratujemy auto przed "rolką" w dół. Wygladamy przy tym troche komicznie, dupska wypiete dla odciązenia auta dośc boleśnie nam ranią kolce dzikiej róży przy drodze. Trudno, wszak jesteśmy "najtfardsi z tfardych" . Toyota jest juz bezpieczna, moj Patrol jako że szerszy od Toyki i bez bagażnika na dachu, spokojnie niemal dostojnie sie przechyla, ale na tyle bezpiecznie, że nie potrzebuje asekuracji. Jasiowy "gokart", tez spokojnie mija trawersy. Waldek też. Dojeżdzamy do Mochnaczek. Mała przerwa na ułożenie dalszej mrszruty. Ruszamy, słońce grzeje okrutnie. Wjeżdżamy do Krynicy, no Krynica . Oczywiście lansik musi być , moje "małolaty" w aucie maja oczywiście "zimne łokcie" Jadziem z fasonem. . Z Krynicy jedziemy do Muszyny. I dalej przy nowobudowanej stacji narciarskiej w las. Tuz po wjechaniu [żadnego znaku drogowego nie było] kolumna staje zatrzymana przez faceta w maluchu. Hahahaha, dokonał zatrzymania niemal jak gliniarze z "Miami Vice". Po prostu na pełnej pycie zajechał drogę na czołówkę prowadzącemu. A ciekawe skąd wiedział,że auto na przodzie ma sprawne hamulce ? .
Ten z "malucha" okazał sie byc leśniczym i w sposób dość nie miły nas wygonił z drogi. Strasznie przy tym był zagotowany. Jakis dziwny, przeciez mozna było spokojnie powiedziec,żebyśmy mu do JEGO LASU nie wjeżdzali. Wycofalismy, a po co nam awantura ?. Ale typek z "malucha" jeszcze na drodze publicznej nie omieszkał stanąć i nam urągać. Oj nie lubi on chyba terenówek, oj nie lubi . W każdym bądż razie paskudny typ i juz go nie lubimy . Z Muszyny ruszylismy wzdłuz Popradu w kierunku Wierchomli. Pierwotnemu miejscu naszego przejazdu przez las. Droga wzdłóż Popradu równie piekna co kręta. Miło sie wije pomiedzy skałami a korytem granicznej rzeki. Na obiad stajemy nad samym Popradem, na kamienistych łachach, strego nurtu. Słońce pali niesamowicie, więc odrobine cienia daje nam Waldka plandeka rozwieszona pomiedzy samochodami. Kuchenki znów sycząc, podgrzewaja nam posiłek. Po obiadku dalej w drogę, stajemy po drodze na mocno modernistycznej stcji Orlenu, podziwiając przy okazji zamek na szczycie góry. A jest to w Rytrze. Dalej obieramy kierunek starając sie ominąć Stary Sącz. I tak "macamy" każdy wjazd do lasu. Niestety, na każdym wjeżdzie stoi szlaban a do tego sa wykopane jakies transzeje. Tu tez chyba nie lubią terenówek . Przejeżdżamy Stary Sącz przez centrum, urocze małe miasteczko z kapitalnym rynkiem. Opuszczamy Beskid Sądecki [chyba taki, bo cos szwankuje u nas geografia z poziomu klasy V podstawówki ] Po paru kilometrach wjeżdżamy w Beskid Wyspowy [chyba ]. Na jednym z dłuższych podjazdów, silnik Patrola zamiera. Paliwa mi zabrakło. Moim postojem powoduje mały korek na wąskiej drodze. A ze naród tutaj miły i spokojny, to obywa sie bez krzyków i hałasów. Po dolaniu ropy wjeżdzamy w las. Zapytany tubylec wskazuje nam odpowiedni kierunek dalszej jazdy. I znów zaczyna sie "wspinaczka samochodowa", coraz wyżej i wyżej. Znów lewarek od biegów jest w częstym uzyciu. Znów częste rzuty oka na termometr . Po minięciu szczytu, wjeżdżamy na drogę zrobiona w zboczu góry, taka jakby pólką jedziemy około pareset metrów. Tuz za oknem otwarta przestrzeń i dobre 400 metrów w dół. Jak tylko mogę "przyklejam sie" do stoku góry po mojej prawej stronie, jak najdalej od lewej strony drogi. Po lewej widok przepiekny ale od razu oczami wyobraźni widzę jak Patrol GR sie "roluje" po zboczu .Mamy widok na cała okolicę, na domki stojące jednym końcem przy drodze a drugim stojąc na palach parę metrów na ziemią, na łąki i pola. Tu zyja normalni ludzie. Żyją, pracują, kochają się i mieszkają. Rama wydaje coraz bardziej niepokojące odgłosy. Chyba jednak destrukcja postepuje dalej. . No cóż, taki lajf. Powoli zjeżdżamy z tej piekniej góry któej nazwy nie pamietam. Warto było sie na nią wspinać, warto dla tych pieknych widoków A było to gdzies w okolicy Limanowej.
Na nocleg kierujemy sie na Dobczyce, jest zbiornik wodny, więc na bank jest i pole namiotowe. Oczywiście podrodze dokupujemy to i owo . Na kamping dojeżdżamy późno, bo około 21. Niebo sie chmurzy, w RadioEska zapowiadaja "gwałtowne burze" w tym rejonie. Za wczasu rozwieszamy plandekę między samochodami. Grill swym żarem ogrzewa biedna kiełbase nie znającą swego przeznaczenia . Oczywiście Żuberek juz dawno odpalony. Zasiadamy pod plandeką i obserwując nadchodzącą burzę rozpoczynamy miła pogawędkę ...
CDN...
_________________
prezes ma racje
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » pn 14 lip, 2008

Pon Lip 14, 2008 11:44 am Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
Po nocnej burzy i ulewie pozostało tylko wspomnienie w postaci szybko wysychających kałuż. Camping na kórym mamy biwak, ma na swoim terenie basen. No może basenik, ale z fajną ratowniczką . Okazało sie że czesto na nim organizuja spotkania koledzy z "Żubrów" Kraków. Nawet pani z recepcji przy meldowaniu nas zapytała czy my tez od "Żubrów", a ja jej na to, że i owszem, mam w samochodzie zwyczajowo 2 czteropaki Żubra. Ale to wszystko co mnie łączy z tą nazwą .
Powoli żeśki poranek zamienia sie w upalny . Poranny rytuał czyli śnadanie, prysznic etc juz za nami. Ide na inspekcję mojej ramy, a raczej jej braku. Niestety nie jest dobrze. Konstrukcja bardzo mocno jest nadwyręzona. Mam dwie opcje: wracać do Szczecina -szkoda, lub znów jakimś cudem połatać szczątki tego co zostało. Ale że "Rycerze hardcore'u walczą do oporu" to łatamy . Każdy z moich współpodrózników obejżał resztki ramy i wyraził swoje zdanie nt naprawy. Pomysł Tomka z Wa-wy wydaje sie byc najlepszy. A plega on na dodatkowym opasaniu samej ramy [a raczej jej szczątków] i zbiornika. Bo to o niego [zbiornik] głównie toczy sie walka, laska ze zderzakiem i hakiem. Był tez pomysł żeby wstawic do samochodu [bagaznika] kanister w wpuscic do niego zasilanie oraz powrót. Ale to juz zostawilismy jako "ostateczna ostateczność" .
Jadę na stacje benzynową, ok, są pasy. Facet ze stacji nawet uzycza mi szlifierki aby dokonac "modyfikacji" pasa [tryk-tryka]. Pas dobrej jakości z certyfikatami za 75 PLN . Trudno. Przyda sie może jeszcze kiedys . Żeby dobrze zamontowac ten trzeci pas, musze usunąc ostatni tłumik. Oczywiście na polu namiotowym konserwator nie posiada szlifierki, ha ! ale mam brzeszczot, ba mam nawet dwa. I co z tego jak oba łyse jak głowa Kojaka . Żar z nieba zaczyna nam powoli doskwierać. I tak na zmiane z Młodym sobie rżenimy. Rżniemy sobie tą rurę. W sumie fajna robota, poleżeć sobie na kocyku na polu namiotowym i sobie coś przerżnąc . Po półgodzinnej mordędze, przerżnelismy te cholerna rurę i ostatni tłumik juz nie przeszkadza. Szybki montarz pasa. Wydaje sie byc ok. Pakowanie gratów do auta i w drogę. Plan marszruty jest prosty. Musimy dojechać na Pustynie Błędowską via Ojców. Kraków mijamy od południa. W oddali majaczą kominy jakieść huty. Chyba w Skawinie. Jedziemy szutrami, dziurawymy jak szwajcarski ser. Przed długi czas mamy obok wysoki wał p-powodziowy. Okazuje sie że za wałem toczy swe wody "królowa polskich rzek". I tak jadąć wzdłóż wału docieramy do przeprawy promowej. Prom malutki, na dwa samochody. Opłata za przejazd 3.50. Oj ta nasza Wisła strasznie licho wygląda jak na "królową" Szeroka na 15 może 20 metrów. Jaka taka brudna, nijaka. Jestesmy troche rozczarowani. Jeden z obsługujących prom informuje nas,że pareset metrów w górę rzeki jest bród na Wisle. . Jedziemy go odnaleźć. Jadąc "polderami" docieramy do nurtu. Na brzegu kamienista "plaża" Koła grzęzna w drobnych kamykach. Musimy jechac z właczonym napedem. W poblizu jest mała kopalnia piachu i żwiru. Stajemy na obiad. Choc okolica nas do tego nie zachęca. Smierdząca rzeka, w oddali maszyny do kopania piachu i cięzarówki. Ale trudno. Cos zjeść trzeba. Brodu niestety nie ma. Potwierdził to facet który przyjechał "łunochodem" żeby podebrać troche żwiru z plazy. Po posiłku ruszamy dalej. Niestety wciąż asfaltami. Mało kompleksów leśnych mamy po drodze. Czasami trafi sie nam jakas szutrówka. Reanimacja ramy dała rezultat. Podejżane popiskiwania ucichły. I tak asfaltem wjeżdzamy w Ojcowski Park Narodowy. Stajemy w samym sercu parku, w Ojcowie. Fantastyczne białe skały sięgające dziesiątek metrów w niebo robia wrażenie. Troche słabo,że nie mozna sobie pojechac dalej przed siebie . No cóż trudno. Oczywiście sesja fotograficzna. I po półtoragodzinnym odpoczynku odpalamy silniki. Mijając "Kapliczke na wodzie" [ciekawa jest geneza jej powstania], Maczuge Herkulesa. Droga bardzo miło sie wije pod białymi ścianami piaskowca. Okolica piekna za umazanymi błotem szybami. Troche nie miła historia nas spotyka na parkingu pod Pieskową Skałą. Stanęlismy na chwile, dosłownie na 2 minuty w celach fotograficznych, bo to najlepsze miejsce na zrobienie paru zdjęć. I od razu pojawił sie człowiek w wściekleseledynowej kamizelce w celu pobrania opłaty za postój. Za godzinny postój, My mu na to,że stanelismy na góra dwie minute żeby fotki pstryknąc i jedziemy dalej, a że ruchu nie było żadnego i parking stał całkiem pusty więc miejsca mu na godzine nie blokujemy. Niestety koleżka był nie ugiety, więc go bardzo chłodno pożegnalismy i nie robiąc zdjęc pojechalismy dalej. Kierując sie na cel tego dnia. W kierunku pustyni . Jako,że teren nam pozwolił na to, to końcowy odcinek drogi jechalismy juz lasami i polami. Szutry i polne drogi kurzyły niesamowicie. Przypomniały mi sie wczesniejsze edycje naszej polskiej włóczęgi, tumany kurzu spod kół, zakurzone ale szczęsliwe twarze. Na jednej z pieknych szerokich szutrowych dróg w okolicy Kluczy, silnik znów odmawia współpracy z kierownikiem . Hahahah, co ma nie odmawiać jak mu żryc nie dałem . Szybka transfuzja z kanistra do zbiornika i juz sześć cylindrów przyjemnie mruczy. Wpadamy do miasta Klucze. Zwyczajowo dokupujemy w sklepie osiedlowym prowiant.Wiadomo co
, bo konserwy mamy . Po zakupach ruszamy szukac wjazdu Pustynię. Czytając wczewśniej forum Małopolskie i Śląskie posiadłem wiedze nt obostrzeń dotyczacych wjazdu i jazdy po Pustyni Błędowskiej. I to co czytałem, okazało sie prawdę. Każdy wjazd w las w kierunku interesującego nas terenu był zagrodzony szlabanem. Szukalismy duzo czasu. I jedynym sensownym i otwartym wjazdem był wjazd przez miasteczko, na punkt widokowy. . I tak tez zrobilismy. Jako,że godzina była późna, straznika na wieży juz nie było. Zadnych znaków zakazu wjazdu nie mijalismy, więc jak cos jest nie zabronione, jest dozwolone. Szybkie fotki na punkcie widokowym, na horyzoncie majaczyły kominy chyba Dąbrowy Górniczej, i jednym z trzech czy czterech zjazdów zjechaliśmy parenascie metrów ostro w dół na teren pustyni. Prowadzenie kolumna objąłem teraz ja, Ozi Explorer pokazywał dokładnie wiekszość dróżek na terenie pustyni. I w dośc szybkim tempie schowalismy sie miedzy młode sosenki które porastaja znaczną część Pustyni Błędowskiej. Sądząc po sladach, to ten teren jest dośc często "w uzywaniu" czterokołowej braci. I tak klucząc po ściezkach, troche grzęznąc w piachu, dotarlismy do miejsca noclegu. Miejsce w poblizu rzeczki która płynie tuz obok w małym wąwozie, obok rozjeżdzonej piaszczystej górki [dwa lub trzy podjazdy], górki która przez terenowców straciła z 1/3 swej wysokości. Jest tam równiez miejsce na ogisko i dookoła stare 40-50 letnie sosny.
Szybkie rozbijanie obozu. Rozmawiamy prawie szeptem , oczywiście równiez "szeptem" otwieramy kolejne puszki z "zupka chmielową". Co chwila odchylając głowę do tyłu widzimy, światełka samolotów nisko lecących na Balice lub Pyrzowice. Ale tu tego lata, więcej od świetlików. Rozmawiamy o przebytej tego dnia trasie, najbardziej chyba obfitującej w asfalty. Cóż , tak sie złozyło, ale było warto. Musielismy jakos ominąć Górny Śląsk. I tak rozmawiając i sącząć mijają kolejne godziny, Trzeba kłaść sie na spoczynek, bo pobudka rano bedzie o 6.00. Kiedy nie ma jeszcze strazników na wieżach...
CDN...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
miastek
V-ce prezes 4x4 szczecin
Posty: 5835
Rejestracja: czw 15 lut, 2007
Lokalizacja: Miastko/Szczecin

Postautor: miastek » pt 18 lip, 2008

Nie ladnie Prezes. U chermola to wstawiles dalsza czesc a tu nie :evil:
A np. Siwa czyta ta powiesc u nas.
Miastek Off-road GARAGE
Serwis, części, akcesoria 4X4
ESCAPE wyciągarki, zawieszenia, namioty dachowe
iKAMPER local dealer
iODPERFORMANCE local dealer
NOWY ADRES!!! WARZYMICE 18B
502 599 717
SuperPatrolSuper TURBOintercooler

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » pn 21 lip, 2008

Nie zdążyłem w piątek wkleić , sorki
:oops:
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » pn 21 lip, 2008

Pią Lip 18, 2008 1:05 pm Temat postu:

--------------------------------------------------------------------------------

...
"Godzina 6 minut 30 kiedy pobudka zagrała...."
Dokładnie o 6.30 mamy obóz zwiniety, auta sklarowane i dziesiatki koni mechanicznych pod maskami rwą sie do pracy. Noc minęła spokojnie, żadnych lesnych nocnych gości nie mieliśmy. No moze za wyjatkiem jakiegos bydlecia, które "oznaczyło" teren swoimi "odchodami stałymi" przy waldkowym Patrolu . Znów prowadze kolumnę dzieki mapie z Ozim, staramy sie trzymac osłony drzew, żeby sie za bardzo nie rzucac w oczy.Dobrze że jest dośc wilgotno, bo nie ciągnie sie za nami tuman kurzu. W sumie jezda po Błędowskiej nie jest az tak bardzo pasjonujaca jak dla mnie. Non stop piach, kopny sypki piach, dróżki pomiedzy młodymi sosenkami, ciagle w góre i w dół. Jazda przypomina jazdę po poligonie Drawskim [jego paszczystej części] Droga przed nami jest na kształt drogi czołgowej czyli podjazd i zjazd, podjazd i zjazd. Docieramy po parunastu minutach do "przeszkody wodnej". Przez Pustynie Błędowską wije sie taki ni to strumyk, ni rzeczka. Takie nie wiadomo co . Są przed nami w sumie ze cztery przejazdy. Jako,że teren nie rozpoznany, wysyłam Młodego na rekonesans. W sumie kazdy przejazd taki sam, "kaczce do pasa" . I tak spokojnie sobie przejeżdżamy przez ten ni to strumyk ni rzeczkę. Szkoda, bo troche walki z rana by sie przydało. Za strumykiem wjeżdżamy na chyba jedyny bez drzew obszar Pustyni. Nawet to fajnie wyglada. Wielki kawał terenu poprzecinany koleinami z małymi krzaczkami na podłozu. Cięzko jest obrac właściwa scieżkę, bo "dróg" jest dziesiatki. Więc jadę na azymut. Na las majaczący parę kilometrów przed nami. Po naszej prawej w oddali pod lasem mijamy duzy bunkier. Podobno [] w czasie wojny wydawał z niego komendy sam Feldmarszałek Rommel. Gdy Niemcy przygotowywali sie do wojny na Afryce. Szkoda ,że wczesniej nie poczytałem troche na temat historii tego terenu. Pewnie jest całkiem ciekawa. Silniki pracują równo, koła cały czas grzęzna w piachu [nie upuscilismy powietrza], ale posuwamy sie ciągle do przodu. Kończymy ten nasz Pustynny rajd w wiosce Chechło. Jako,że wyruszylismy z rana pospiesznie nie jedząc śniadania, więc szukamy miłego ustronnego miejsca na poranny posiłek. Zatrzymujemy sie na mało uczęszczanej lesnej dróżce. Odpalamy kuchenki, i jak zwykle wspólne sniadanie.Sniadanie połączone z pogawedką i wesołymi docinkami z każdego. . Takie folgowanie sobie z każdego jest juz takim standartem. Oczywiście nikt nie bierze tych docinków powaznie i przyjmuje z usmiechem robienie sobie z niego jaj.
Po godzinie ruszamy dalej. Musimy dotrzeć do Siewierza. Ruszylismy w kierunku na Łazy. Jadąc cały czas [w miare możliwości] kompleksami lesnymi. Pomiedzy Łazami a Siewierzem wjechalismy w bardzo przyjemny lasek.
Zaczeło sie dośc niewinnie, ot podmokła lesna dróżka, nie uzywana od lat. Z lekka podmokły teren, koleiny po starej zrywce drewna. Strasznie maziste podłoże. Emteki coraz gorzej daja radę, dośc ciasno miedzy drzewami. Trzeba sie mocno nakręcic kierownicą, aby nie otrzec sie o drzewa. Drózka coraz bardziej grząska, zaczynają sie kałuże, w których co chwila stajemy i musimy z wiekszym impetem je pokonywać. Tu "technicznie" nie da rady. tu trzeba "z buta". W pewnym momencie prowadząca Toyota nie daje rady o grzęźnie na dobre. Do tyłu nie ma sensu, więc szybka akcja z wyciągarką. Drzew dużo, więc jest do czego sie podczepić. Taśma juz na drzewie, i nówka "Escape" zaczyna mozolnie rzężąc wyciąga powoli Tomka na suche. Mnie Tomek, gdzie jest mozliwość, ciągnie na kinetyku. Ale do czasu. Stajemy w miejscu gdzie nie mozna juz omonąć kolein, tylko do przodu ciasno między drzewami. Znów wyciagarka "made in china" robi swoje. Nastepna moja kolej. Zapieta blokada, dwójka i ogień Patrol wyrzuca "tony" ale idzie do przodu. Już szyby całkiem zarzucone podłożem, wycieraczki nie daja rady zapewnic widoczności. Dobrze że koleiny mnie trzymają w odpowiednim kierunku. Niestety, dwie tony "z hakiem" robia swoje. Grzęzne, zero ruchu w przód czy tył. "Młody" juz wie co ma robić. Podczepia do Patrola bloczek i linę do Toyoty. Dobrze miec kolegów z wyciągarkami . Przychodzi czas na Jasia, Wranglerek skacze jak piłka w koleinach, i dociera do miejsca,gdzie ja wyorałem głębokie dziury swoimi kołami. Znów wyciagarka i po kłopocie. Ostatni GR Waldka. Na początku mu idzie dobrze, pokonuje z mozołem metr po metrze. Do czasu. Staje w tym samym miejscu gdzie każdy z nas. Szybka pomoc kolegów i Waldziu także stoi na suchym. Takich akcji mieliśmy w tym "zdradzieckim" lasu parę. I znów długie szutry i lesne dróżki, juz suche. Około 14 docieramy do Siewierza. Stajemy na Orlenie. Małe zakupy, paliwo, mycie szyb. Na Orlenie roztajemy sie z Jasiem i Olą. Musza wracać do Szczecina. Trudno, będzie nam brakowało tego marudy i jego wesłoej żonki. W miedzyczasie dostaje telefon od Miskilera, i dowiaduje sie że własnie trwa Hellowisko. A że nocleg mamy wyznaczony w okolicach Opola. Więc nadaża sie sposobność odwiedzić ofroadową brać z południa. Dostaje od Michała namiary na Mikołaja, Maga i Helle. Krótkie ustalenie dalszej marszruty i w drogę. I znów kilometry leśnych dróg, troche mokrych po deszczach. Droga szybko nam ucieka spod kół. Fontanny wody z kałuż znów pokrywają nasze samochody. Juz nie ma sposobności stwierdzic koloru nadwozia. Hahahaha. Trudy podróży, nie wysypianie się oraz monotonia dróżek robia swoje. Zmęczenie daje sie we znaki, nawet głośna muzyka i pootwierane okna nie pomagają, oczy sie same zamykają. Stajemy co chwila "na fajkę", przy okazji trochę sie rozbudzamy, ale daje to krótkotrwały efekt. W napotkanej wiosce robimy małe zakupy. Red Bull + Snikersy. Zawsze wierzyłem w chemię . Robi swoje. Po "wspomagaczu" dostaje takiego speeda,ze moje małolactwo z podziwu przeciera oczy . Wsród łanów zbóż, na równej fajnej piaszczystej drodzę osiągamy absurdalne prędkości dochodzące do 80 km/h. . Droga równa, całkiem pusta, widocznośc idealna, więc sobie pozwalamy na taka ekstrawagancję. Ja znów dolewam dwudziestke paliwa. Dodzwoniłem sie w końcu do Helli. "Ok chłopaki, przyjeżdżajcie, miejsca jest duzo, bedziecie mile widziani" Dostajemy dokładny opis dojazdu. Gdzieś pod Opolem dojeżdżamy do Odry. Mojej ukochanej rzeki. No to jest rzeka jak sie patrzy, szeroka , głęboka wręcz cudna . Niestety, brodu nie ma , przekarczamy rzekę mostem. I dalej wg wskazówek kolegów, docieramy do tasmociągu. Tasmocąg ciągnie sie kilometrami . On chyba nie ma końca. Poczatek ma pewnie w cementowni Opole, a koniec ?. Tuż przed celem podróży stajemy przy sklepie. Jakies tam drobiazgi, lody, lizaki, prasa, trzyczwarte na głowę i kola . Docieramy około 19 może 20 na teren zlotu. Hellowisko ...
CDN...
prezes, po prostu prezes

Jasiu
4X4 Szczecin
Posty: 1571
Rejestracja: wt 13 lut, 2007

Postautor: Jasiu » pn 21 lip, 2008

Ja swoje sprostowanie zamieszczę po ostatnim odcinku tej fascynującej opowieści. I napiszę jak było naprawdę i kto najwięcej beczał. :twisted: :twisted:

Darek...
ADMINISTRATOR
Posty: 3911
Rejestracja: ndz 11 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Darek... » wt 22 lip, 2008

dawaj prezes ,dawaj - czekamy na wesje Jacha :lol:
Honker 2324

Awatar użytkownika
qsma
Weteran bezdrozy
Posty: 3018
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: qsma » wt 22 lip, 2008

pewnie sie okaże ze te wszystkie wtopy i trudny teren to był po trzyczwarte przy ognisku opowiadany. 8) :lol:
patrol GRRRRRRR 4,2 +35 BFG MT

http://www.martechszczecin.pl

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10022
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » czw 24 lip, 2008

Hellowisko.
Na teren zlotu wjeżdzamy około 19 może 19.30. Jacys dziwni ludzie poubierani militarnie są wszędzie widoczni . Podchodzę -jako że przystojniak ze mnie nieziemski - do "punktu przyjęć". Zagaduje piekną sympatyczną dziewczyne o włosach czarnych jak noc czy przyjmie na nocleg strudzonych podróżników. "Oczywiście, czujcie sie jak u siebie, nie ma problemu" Po chwili odnajduje równiez i Helle, krótka rozmowa "OK, znajdzcie sobie gdzies miejsce i bawcie sie dobrze". Ehh, ta śląska gościnność . Rozbijamy sie obok ekipy Gazowo-Uazowej z Gliwickimi rejestracjami. Zwyczajowe rozbijanie obozu, z ta róznicą że namioty rozbijamy troche staranniej, bo i "widownia" wieksza a i wieje dośc mocno. A ten wiatr moze przynieść zapowiadany deszcz. Przygotowana jest równiez kolacja. Ba ! nawet gorąca kapiel najmłodszego uczestnika wycieczki czyli 8 miesiecznego Michałka. Zaczynamy niestety ale juz ostania biesiadę na tym wyjeżdzie. Cholera, jak ten czas szybko minął, "jeszcze wczoraj" jechalismy A4 przez całe południe kraju, a juz dzis ostatni raz zasiadamy w naszych krzesełkach odpalając co nieco. Rozmowa miło sie rozkręca. Jako że Jasiu odjechał z naszym stolikiem turystycznym, świetnie jego miejsce zajęły aluminiowe skrzynki wyprawowe Tomka. Grill przyjemnie skwierczy, zimny Żuberek smakuje wybornie, zyc nie umierać.
Gdzies pomiedzy jedna a druga "łódka", Tomek, Młody i Waldek udaja sie na przeszpiegi, na poligon. Poogladac nocne zmagania kolegów z terenem. Po półgodzinie wracaja "k...a przez parenascie lat ofrołdzenia nie widziałem tego ,co tu w ciągu pół godziny" . A było na co popatrzeć. [np wyciaganie malutka Suzą na mechaniku dużej Toyki ].Około pólnocy nie wytrzymujemy, i jak cmy lecące do światła, idziemy i my w kierunku skąd dobiega głosna muzyka. Łał . Impreza na prawde przednia. Jest DJ, muza łupie na całego, przy ławach siedza weseli ludzie. Zajmujemy i my [Tomek, Waldek Młody i ja] miejsca przy jednej z ław. Dumnie prężąc koszulki z napisem "4x4 szczecin". Jest bardzo miło i sympatycznie. Suuuper impreza. Co chwila nas ktos zagaduje "skąd wy jesteście , ze Szczecina , łojezuuuu" . I tak nam mija bardzo miło czas. Nim sie spostrzeglismy nastał dzień. Niestety, nie mogę opisywać dokładnie co sie działo na zlocie, bo i nie mam do tego prawa, i jako,ze jest to forum ogólnodostepne więc lepiej niektóre rzeczy przemilczeć . Podsumowując, moge tylko stwierdzić. niech załauje ten kto nie był jeszcze na Hellowisku. .
Jako,że idąc na spoczynek, był juz dzień, ciepły i słoneczny dzień. więc nie było sensu kłaść sie spac w dusznych namiotach. I wzorem "kowboji" z Dzikego Zachodu, zaleglismy na materacach przy naszych "stalowych rumakach" na świezym powietrzu.
Teren "czołgowiska" jest wręcz wysmienity do offroadu. Mozna tam znaleźć wszystko co "tygryski lubią najbardziej". Znajdziesz tam duuuzo błota, duuuzo piasku, ostre podjazy i zjazdy. Trial miedzy drzewami. No może zabrakło tylko jakiegos brodu [a może go nie znalałzem]. I to wszystko zawarte w niewielkiej pigułce. Ludzie wspaniali [choc było ich bardzo duzo], żadnych awantur czy animozji że ten z tego Śląska a ten z innego.
I tak sie połozylismy i obudzilismy w ostatnim dniu naszej włóczęgi ...
CDN...
prezes, po prostu prezes


Wróć do „Imprezy 4x4”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości