...Okazuje się że jest ona Polką z Kraśnika ! Która od kilkudziesięciu lat mieszka z mężem Gruzinem i dziećmi w tym pieknym zakątku Gruzji.
Mamy pokoik z łazienką i śniadaniem w niewielkiej cenie. Jako,że noc jest ciepła zasiadamy na podwórku przy małym co nieco rozkoszując się okolicą i atmosferą. Ciut przed północą przybywają następni goście. I tu kolejne zaskoczenie. Dwie kobiety z córkami, mieszkanki szczecińskiego Pogodna !
Około 10 Agnieszka z Jaśkiem wyruszają zwiedzać skalne miasto klasztor Wardzia.
Bardo ciekawe miejsce pokazujące kunszt średniowiecznych gruzińskich budowniczych [choć bardziej górników]. Cała trasa to mniej wiecej 2 godziny zwiedzania parunastu pięter tej wspaniałej wykutej w skałach budowli. Mi natomiast miło upływa czas w towarzystwie przewodnika z którym prowadzimy nader ciekawą dyskusję dot historii naszych narodów. Ciekawym jest to,że ów wyedukowany przewodnik bardzo zapewniał,że gdyby nie Gruzini to by Europa od paruset lat była by podbita przez plemiona azjatyckie. No cóż,skoro tak uważał
.
Około południa ruszamy w ostatni odcinek naszej gruzińskiej włóczęgi. Kierujemy się do Batumi.
Jadąc drogami głównymi mamy około 360 km czyli na gruzińskie realia 6-7 godzin jazdy.
Wybieram krótszą drogę przez góry, przez Achalciche i dalej Khulo. Mamy do "zrobienia" jakieś 150 km. Po drodze konieczny postój pod twierdzą broniąca drogi dojazdowej do Wardzi. Twierdzy Chertwisi górującej nad doliną rzeki Kura [tej samej co w Tbilisi]. Zwyczajowo żar sie leje z nieba a my w trasie. Docieramy do głównego miasta regionu Samcche-Dżawachetii którą jest Achalcyche. Jesteśmy jakieś 30 km od Turcji. Samo miasto nie robi na nas pozytywnego wrażenia. Jedynie 900 letnia twierdza Rabati która góruje nad miastem jest warta zatrzymania i zwiedzenia. Trochę się gubię w centrum, ponieważ droga którą się mamy zamiar udać, nie jest jakąś główną trasą. Ale "koniec języka za przewodnika" i juz pedzimy w kierunku dosć odległego morza Czarnego.
Przez jakieś 40-55 km mamy całkiem ładna drogę, równy asfalt, znaki drogowe itp. Mniej wiecej od Zarzmy zaczyna się szutr i wyrwy w drodze. Wspinamy się serpentynami w górę. Ale droga jest szeroka i bezpieczna.
Jedziemy coraz wyżej i wyżej. Nawet na mapie odcinek drogi którą jedziemy zmienił kolor z żółtego na biały
. Pogoda nam dopisuje, w Achalcyche termometr pokazywał około 38 stopni, teraz jest troche chłodniej-jakieś 30 stopni. Droga nam upływa w miłej atmosferze. Ruch znikomy a nawet bardzo znikomy. Na przestrzeni ostatnich 30 km minelismy jeden samochód.
Na wysokości mniej więcej 1800 m wjeżdżamy we mgłę, ale potem ta mgła się okazuje nisko zawieszonymi chmurami ! Dość dziwne jak dla mnie doświadczenie. Wreżcie po południu docieramy na szczyt przełęczy Goderdzi. Stajemy na chwilę w "city of Khulo" czyli na szczycie. Wysokościomierz pokazuje jakieś 2030 mnpm. Widoki niespecjalne dookoła. Wszędzie chmury i widoczność rzędu 50-80 m. Okoliczne chatki, domostwa raczej biedne i zaniedbane. Temperatura mniej więcej 13 stopni. Czyli o dwadzieścia pięc chłodniej niż u podnóża.
Nie mamy tu nic więcej do roboty, więc ruszamy przed siebie dalej, w dół. I znów ostre serpentyny i zjazdy. Droga gliniano-szutrowa poprzecinana koleinami. Po wyjechaniu z chmur oczom się ukazuje piekny krajobraz. Zielone łąki i pastwiska, zagajniki. Bardzo pieknie. Jadąc niżej mijamy kurort narciarski [podobno czynny zimą], dalej zatrzymujemy sie przy straganie na którym Gruzin sprzedaje miód i koniak. Oczywiście krótka pogawędka i zaopatrzeni w wikuały znów jesteśmy w trasie.
Mniej więcej w Gobroneti czyli jakieś 35 km od przełęczy zaczyna padać deszcz. Pierwszy deszcz od początku naszego wyjazdu !
I tak w tym deszczu docieramy wieczorem do punktu startu naszej gruzińskiej przygody. Docieramy do Batumi a dokładnie na camping w Tsikhisdziri. W deszczu rozbijamy obóz. Niestety opady utrzymują się również rano i wg prognoz mają jeszcze trwać najbliższe dwa dni.
Wg pierwotnego planu mieliśmy na tym campingu zostać sobie dwa trzy dni i trochę odpocząć po naszej eskapadzie, ale w związku z niepomyślną pogodą decydyjemy się przenieść na drugą stronę Morza Czarnego. Tam gdzie nie pada czyli do Bułgarii.
I tym sposobem w niedzielę około 10 rano opuszczamy gościnną Gruzję drogą którą tu dwa tygodnie wcześniej przyjechaliśmy.
Gruzja to wspaniały piękny kraj życzliwych ludzi.
Nie spotkałismy się ani razu z jakąś przykrością od Gruzinów a bylismy zarówno w mertopoliach jak i dziurach gdzie psy du.pami szczekały.
Widoki zapierają dech w piersiach, kuchnia gruzińska rozpieszcza podniebienia a koniaki zwalają z nóg nawet największych mocarzy.
Temperatury zadowolą każdego zmazrlucha a świerzość i czystość powietrza w górach powoduje zawrót głowy.
Turysta może swe oczy napawać zarówno wspaniałymi kaukazkimi szczytami jak i pieknymi dolinami rzecznymi, rozgrzanym jak piec hutniczy stepem jak i kamienistym spokojnym brzegiem Morza Czarnego. Nocą niebo jest rozgwieżdżone w sposób wręcz absurdalny
Z noclegami nie ma problemu, przy odrobinie chęci można znaleźć tanie "guesthausy" jak i pola namiotowe. Oczywiście Ci najtwardsi z twardych również znajda dla siebie miejsce do spania "na dziko".
Ceny można porównać z cenami w Polsce, płacenie kartą płatniczą jest ogólnodostępne [miasta i główne trasy]
Kierowcy ze słabymi umiejętnosciami moga mieć problem z poruszaniem się, Gruzini prezentują agresywny styl jazdy.
Piotrek Machowski