slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Ukraina 2008 okiem kobiety

Dzień 1 - piątek 8 sierpnia 2008 
W drogę...

 Wszystko przygotowane, wszystko spakowane i ładnie pięknie dopięte na ostatni guzik :). Ostatnie podrygi dopinania guzika zakończyły się o godzinie 15.50 kiedy to Benes w końcu dotarł na Szwoleżerów by odebrać swojego pilota od siedmiu boleści czyli mnie :) Dobra, 4 literki zapakowaliśmy do UAZ'a i w drogę! Czas na start trochę średniawy, biorąc pod uwagę natężenie ruchu i korki w godzinach szczytu, ale co tam: "Ranger nie penia!" :) Jedziemy. Po drodze odbieramy resztę składu K2 czyt. Konrad vel Konger i Konrad vel Kondziu :)
 Pogoda sielankowa. Słoneczko świeci pełną gębą, powiedziałabym że nawet lekko przegina z ilością ciepła, gdy czujesz, że mokry masz każdy centymetr skóry... A tu nagle bach! Zbawienie! Najprawdziwsza burza z piorunami i konkretna ulewa - chwila wytchnienia. Międzyczasie dojeżdżamy do Pyrzyc i ponownie witamy słonko na horyzoncie. Dalsza część trasy mija już całkiem gładko. Benes nawet delektuje się wiatru bryzami po wyciągnięciu ramki :). Mijamy Zieloną Górę, Nową Sól i pobliskie wioski. Zmierzch dopada nas w Polkowicach. Docieramy do Lubina i zatrzymujemy się
w McDonaldzie. Normalnie myślałam, że ich tam "kilim" (kill them) wszystkich :)) To ja tu ostatnią kanapkę przed 18.00, żeby zdrowo, że niby dbamy o linię etc., a te samce niewdzięczne do "maka"!!! :) No i normalnie co ja mogłam, taka biedna sama? No zjadłam z nimi to "pyszne" jedzonko (bo cholerstwo na prawdę jest dobre) i z wyrzutami najedzonego sumienia :)) pognaliśmy dalej w trasę.
 Bieg skończyliśmy w bocznej polnej drodze w jakiejś pipidówce pod Opolem. Szybkie ogarnięcie, zrobienie spanka i lulu :) Zamykamy oczka o 1:15 i łapiemy parę godzin snu bo rano ruszamy w dalszą część drogi. Dobranoc!

Dzień 2 - sobota - 9 sierpnia 2008
Deszczowe kilometry...

 Start spod Opola. Waliliśmy twardo na A-4 na Kraków, po drodze zahaczając
 o Wieliczkę (posiadacze dyskotek wiedzą po co :P ) i dalej w trasę. Trochę wcześniej spożyliśmy odżywczy posiłek na stacji benzynowej w postaci dwóch hot-dogów i kawy :) Zapomniałam dodać, że od ok 11:00 godziny zaczęło padać... I tak padało i pada... i żeby już nie padało :( przez noc.
 Droga śliska, parę mini dryfów dziś zaliczyliśmy no i sporo wypadków minęliśmy po drodze... niestety. Wspaniałe stanie w korkach i tym razem nas nie ominęło. Za jedyne 6,50 zł możesz wziąć udział w korkach na A4 :] My się skusiliśmy hehehe :) Sielanka jak nic, sporo czasu nam uciekło. Plan był taki, że jedziemy nad Solinę bo chłopaki z dyskoteki nie byli nigdy w Bieszczadach. I tak sobie teraz stoimy na parkingu w Solinie z boku drogi, bez prysznica hehe, a deszcz walił o plandekę od rana tak wali nadal :((
 Ogólnie dziś było tak:
* Opole -> Solina 8:45 - 19:15 ( w przybliżeniu :) )
* Deszcz, deszcz, deszcz
* 5 wypadków samochodowych minęliśmy po drodze
* pauza i spanko :)
* deszcz, deszcz, deszcz....                        
 Dobranoc leśni ludzie...:)

Image


Dzień 3 - niedziela - 10 sierpnia 2008
Pierwsze kroki na wchodzie czyli "The journey of a thousand miles begins with a single step"

 Dzień trzeci wyprawy! Zjedliśmy śniadanko nad Soliną (czyt. parking przy drodze... Ale nad Soliną :D) Wypiliśmy pyszną kawkę 3in1 :) zjedliśmy jabłecznik i chleb z pasztetem - pyszota :)
 Teraz stoimy w kolejce do granicy w Krościenku.

Image

Image 

 Jeszcze zaliczymy kantor i dzida! Aha! Jechałam przed chwilą Benesowym UAZ'em :D haha :)) Podobno nawet Yerzu nie jechał haha :) i to sie nazywa czad na kółkach hehe :)) Do granicy coraz bliżej, od Ukrainy dzielą nas już tylko metry :)
 Granica przekroczona!!! :) Było sporo śmiechu i zrobiliśmy niezłą furorę UAZ'em :) zarówno u strażników granicznych jak i u służby celnej. Oglądali, zaglądali, podziwiali itd. Pod gradobiciem pytań :) "A orginalne ma mosty? Sam robiłeś auto? A jaki silnik?" i wiele innych :) 
Na ostatniej bramce strażnik powiedział Rafałowi, że jak przejedzie się po łące za bramką to z powrotem mamy wjazd bez kolejki :) No to jazda! Rafał upewnił się co do propozycji, sprawdził łączkę, pokazał co potrafi :) i Witaj Ukraino! :D
 Na przygranicznej stacji benzynowej spotkaliśmy się z Vitkiem.

Image 

 Wymieniliśmy złotówki na hrywny i w drogę!
Generalnie jesteśmy w Karpatach Ukraińskich. Widoczki piękne, ludzi pełno. Wzdłuż głównej ulicy w każdej wiosce pełno ludzi :) Dzieci machają do nas radośnie widząc całą brygadę. Bardzo miłe uczucie... Krajobraz póki co jest dość jednakowy. Małe najczęściej drewniane domki z betonowym fundamentem, bądź gliniane, białego koloru.  Zatrzymujemy się na pierwszą pauzę po stronie ukraińskiej, gdzie w końcu mogę skorzystać z dobrodziejstw natury i umyć głowę w strumyku . Woda szaleńczo zimna – znaczy się orzeźwiająca 

Image 

Skutki powodzi gdzieniegdzie są jeszcze widoczne, jednak nie w tak dużym stopniu jak się tego spodziewałam słuchając relacji w radio czy TV. 
 Ludzie jak ludzie, wszędzie tacy sami :) Dziewczęta parami wędrują ulicą wzdłuż wioski ubrane "na niedzielę", a chłopcy zebrani w małe grupki stoją przy skrzyżowaniach lub koło sklepów. Starsi ludzie albo wracali z wypasu bydła albo siedzieli na ławeczkach przed domem.(Przed każdym domem jest ławeczka).
Mijając kilka wiosek dojechaliśmy do miejscowości Wyszka. Przekroczyliśmy rzekę
 i rozbiliśmy się na polanie obok  strumyka, a nad nami piękna połonina :) Sielanka ;D
 Wczoraj chłopaki trochę poszaleli w terenie, a my z Benesem wpadliśmy w konkretną dziurę! :| Trochę nas obiło, ale wyjechaliśmy. Wróciliśmy do miejsca obozowiska, i zasiedliśmy przy ognisku. Ognisko rozpaliłam ładnie ja :) z pomocą Kondzia (dał mi zapalniczkę :) ) Nie bardzo chyba wierzyli, że rozpalę ognisko z mokrego drzewa, ale lata harcerskiego doświadczenia robią swoje ;) Jedzonko, piwko, pogaduchy i do spania. Trochę wcześniej niż w Polsce bo tu czas jest o godzinę do przodu. Trzeba kończyć pisanie i kłaść się spać bo jutro ruszamy w dalszą drogę :)

Dzień 4 - poniedziałek - 11 sierpnia 2008
Swój chrzest bojowy przeszedł pilot(ka) UAZ'owy

 Pobudka o godzinie 8:00. Przywitało nas piękne słoneczko :) Zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę no i się zaczęło... Wczorajsza wpadka w dziurę okazała się trochę pechowa. Z prawym przednim kołem jest trochę nie bardzo :| ale już chyba Rafał naprawił usterkę bo założył koło z powrotem. Teraz jeszcze walka ze szczotką od alternatora  :) bo jedna wypadła - pękła? ale już jest ostra reanimacja i chyba będzie żył :) (UAZ rzecz jasna :)) bo bez ładowania to my daleko nie zajedziemy :)

Image 

 Dobra, wszystko ładnie pięknie - ruszyliśmy w trasę! Wpadliśmy na miasto gdzie zrobiliśmy ogólne zamieszanie :) (czyt. wzbudziliśmy zainteresowanie tubylców). Zrobiliśmy podstawowe zakupy i dalej w drogę. W ogóle to chwilę wcześniej czekaliśmy na wjazd do parku krajobrazowego ale okazało się, że tam nie ma drogi. Pojechaliśmy na inna "górkę" - również przewidzianą w planie.Widoki piękne, pierwszy raz na prawdę poczuliśmy góry :) Podczas relaksu i kawy (która chyba stanie się obowiązkiem na pauzach) na tej górce, przyszedł do nas pan który mieszkał nieopodal. Był na tyle miły, że Vitek zaproponował mu, że mogą mnie mu zostawić...

Image 

Taaa, pewnie chciał się odgryść za ten docinek w sklepie z lodem :D ("Aga kupić ci loda...") hahaha. Ale ja się nie dam tak łatwo :) i pognałam ich obu do wszytskich diabłów :) w końcu jestem pilotką Benesa, to co mi się tu będzie jakiś Ukrainiec wcinał  i mi dyrygował :D hehehe. Nikt nie obiecywał, że bedzie lekko :) Podjazd był w miarę przyjemny,  a zjazd dość stromy! W połowie tego stromego zjazdu okazało się, że Benes nie ma aparatu. Normalnie szok. Wielkie poszukiwania w aucie i nic. Nagle zauważył, że jest!... Aparat był zaczepiony, a właściwie leżał na wyciągarce!!! TO SIĘ NAZYWA FART!!! SZACUN! :)
Widoczki na górze niesamowite i niezapomniane! Pięna sprawa - dosłownie.
 Podczas szukania miejsca noclegowego, kiedy bylismy już na dole najpierw zakopaliśmy się UAZ'em w błocie i w końcu jak udało nam się wyjechać, to prawie spadliśmy - jak sie później okazało - z nasypu kolejowego, no i tak się rozpoczął MÓJ CHRZEST BOJOWY :) Wyciągamy auto! Pilotka działa! :) Wyskok z auta, podczepiam kinetyka do dyskoteki i dawaj wyciągamy do tyłu. Obeszło się bez ofiar! Auto wyciągnietę - czyli test zaliczony :). Dojeżdzamy na miejsce, rozbijamy obozowisko i posiadówka jak co wieczór :) Coś tam wspomniał Rafał, że trzeba mi zrobić chrzest... ale jakoś się obeszło :( Wypiliśmy pyszne winko zakupione przez Vitka i mojego szampana - już nie tak pyszny - zwłaszcza z metalowego kubka :] Wszytsko bardzo symbolicznie.  
 Kiedy przyszła pora trzeba było iść spać :) Już w aucie przegadaliśmy z Benesem chyba jeszcze z godzinę albo więcej śmiejąc się ze wszytskiego i wszytskich :) hehe. A potem już  zzzz.... zzzzz..... zzzzzzz.... Dobranocka :)

Dzień 5 - wtorek - 12 sierpnia 2008
Wyczesany jak turecka szabla...

 Rano pobudka standardowo o 8:00 "szybkie" śniadanko, myju myju brzydki ryju :) no i w drogę. Najpierw wjechaliśmy na jedną górkę, gdzie podjazd był bardzo fajny, widoczki piękne i dużo śmiechu. Była oczywiście "akcja". Tym razem pasy o drzewo i wyciągarka :) było fajnie :) Podoba mi się to wszystko :) Później postój z jeżynami :) i robienie przeze mnie dla mnie wianka na głowę :D Oj dużo było przy tym śmiechu :) zwłaszcza kiedy leciał kawałek Алла Пугачева - Миллион Алых Роз - to było idealne połączenie :) Prawda panowie? :D hehehe.

Image

Image 

 Przejechaliśmy przez wioskę i dalej w góry. Tym razem nie do końca, bo zabrakło nam... mostu :(. Pojechaliśmy inna drogą, w kierunku szczytu ale okazało się, że droga nam się skończyła.  Cofnęliśmy się na inną trasę by zdobyć obrany szczyt - 1422 m n.p.m., i teraz jesteśmy w połowie drogi. Rozbite obozowisko i jedzonko. Teraz siedzimy i gadamy sobie, a chłopaki dopytują się ciągle co ja tu skrobię i że mam o nich ładnie pisać - marzenia :D
 Dzień dość lajtowy pełen malowniczych widoków i z dużą dawką żartów i uśmiechów. :) Zaraz zrobię coś do jedzenia z kabaczków :) Taki mam plan :) Może się uda... Udało się i podobno było smaczne :) Może będą ze mnie ludzie :)) hehe. Vitek mi kazał dopisać (powiedzmy, że grzecznie zapytał czy napisałam...), że zagrzał wodę do kąpania i się podzielił i miałam dziś cieplutki prysznic. :) Dziękuję Vitku :) (Niech ma trol jeden, bo jeszcze się więcej nie podzieli :P ) heheheh.
 Dzień zakończony standardowo, przy ognisku z ostatnimi litrami polskiego piwka. Wieczorne pogaduchy przy ognisku umilały nam "spadające gwiazdy" - sierpień to niesamowity miesiąc... :) Dobranoc.


Dzień 6 - środa - 13 sierpnia 2008
Gwiazda w jednym bucie, czyli co w trawie piszczy... :)

 Kolejny dzień wyprawy dobiega końca  Siedzimy sobie z chłopakami na pięknej połonince, która generalnie znajduje się dość nisko ale mimo to jest pięknie  kolejny dzień kolejna wytrzęsawka :P
 Dzień jak zwykle rozpoczął się od śniadanka  jak zwykle długie zbieranie się bo "dziewczyny" jak zwykle się ociągają :P ale dajemy radę, poślizg w czasie ok. 20 min, to i tak jest nieźle bo ostatnio bywało w okolicach godziny :P.
Rozpoczęliśmy dzień dokończeniem wczorajszej trasy  która okazała się dość hard core’owa :) . Pierwszy wjazd na wzgórze i wspaniałe widoczki   oczywiście operator musiał wysiąść i nakręcić to co było do zobaczenia  Ja nie wiem skąd im się to wzięło, że ja jestem i ich operatorem, a raczej operatorką :)  (ja nie wiem skąd im się to wzięło??! ).
Generalnie zaczęło się tak, że mieliśmy jechać drogą, którą wyznaczyliśmy na mapie ale w trakcie jazdy się okazało, że droga w zasadzie istnieje ale koleiny są dla nas za wysokie, nawet jak na UAZ’a :] zjechaliśmy inną drogą i było git… do czasu, kiedy zaczął się HARD CORE ;D nie ma co się oszukiwać  taka trasa to nie była dziecinna igraszka, choć patrząc na Benesa to można by się było kłócić :P Dla niego to normalnie piaskownica  z pełnym wyposażeniem, taki off'roudowy all inclusive  hehehe.
 Kiedy wróciliśmy, okazalo się, że "dyskoteka" się troszku uszkodziła.  Jednak faceci wspólnymi siłami poradzili sobie z problemem i ruszyliśmy w dalszą drogę ku wielkiej przygodzie  hehe ;] Jechaliśmy wzdłuż strumyczka, bardzo uroczą dolinką . Strumyczek przejeżdżaliśmy kilka razy, oczywiście w różnych miejscach ;) Kiedy wyjechaliśmy z lasu, dojechaliśmy na całkiem uroczą połoninę. Trzeba przyznać, że widoki w tych Ukraińskich Karpatach są niesamowite i z pewnością niezapomniane! Rozbiliśmy obozowisko  jak zwykle na koniec trasy i dnia. I w końcu mogłam się zabrać za zrobienie kurek, które zebrałam 2 dni wcześniej w lesie ;) a które Rafał znalazł :]. Musze przyznać, że  miałam niezła tremę, bo nigdy wcześniej nie robiłam grzybów. No ale udało się i przez chwilę poczułam się jak w domu – a dawno mnie tam nie było. Muszę zaznaczyć, że Benes mi dzielnie pomagał :D Cebulkę pokroił i podsmażył pierwszoligowo :P :D . Gotowe już kurki, zjedliśmy ze smakiem – pyszota :D
 Kiedy góry osłoniła już noc, zaczęliśmy imprezę :] była wódeczka, rybka i ogóreczki. Czyli zestaw "małego podróżnika", został wykorzystany :P Wódka była dobra :P toastów było kilka bo kto pije bez toastów ten pijak :P (Tak mnie nauczyli na Ukrainie) :) Klimacik był niezły zwłaszcza kiedy niebo pokryło się gwiazdami… Oczywiście spadały meteoryty, ale jak zwykle Aga widziała tylko 2 lub 3 bo zawsze nie w tą stronę się patrzyłam "faka ofo" normalnie :) a Benes z Vitkiem co chwilę: „O! Jaka fajna! O, następna”. Normalnie tak walili na bezczela że szok :D :) . Kiedy skończyła się wódka (a jakaś słabiutka była chyba :P ) dopiliśmy 2 piwka na spółkę i do spania, bo rano obiecałam chłopakom, ze wprowadzam ‘gestapo’ bo ile można się zbierać do wyjazdu, od pobudki??? Patologiaaaa! „Bo z ‘dziewczynami’ nigdy nie wie oj nie wie się…” lalalala :P 
Ci co mają wiedzieć to wiedzą .  Dobranocka :]

Image

Image 

NA POŁONINIE 
Ciemnym siedzimy wieczorkiem
Nasza kolacja nie była podwieczorkiem
Po ciężkiej jesteśmy podróży
Ida chmury szarawe - zbiera się na czas burzy

Kolejna noc na połoninie
Nic nie zginie na Ukrainie
Siedzimy pod osłoną księżyca
W kieliszku skończyła nam się żytnica

Rano pobudka będzie pewnie sroga
Kolejny poranek, "cowboy w ostrogach" :P
Wstajemy rześcy i całkiem weseli,
Kolejny dzień nas znów rozweseli 

Będziemy się śmiali całymi dniami
Będziemy krążyć z map bezdrożami
Cali będziemy wciąż roześmiani
Będziemy weseli wciąż uchachani :P

13.08.2008

Dobra koniec na dzis bo nie mam weny :P (tak to jest jak się pisze po wódce)


Dzień 7 – czwartek 14 spierpnia 2008
Achtung! Achtung! Czyli gestapo machen und broden Patrolem :)

 Kolejny dzień rozpoczęłam ja :D jak tylko zadzwonił  budzik Rafała, wyskoczyłam z auta i zaczęłam ich budzić! :P Obiecałam im poprzedniego wieczoru, że zrobię im „gestapo” bo się ociągają strasznie. Nawet mi się udało, bo w miarę szybko wyjechaliśmy z połoninki. Kierunek Mukaczewo.
 Do Mukaczewa dojechaliśmy drogą asfaltową - dosłownie :) to chyba nawet była jakaś ekspresowa droga :). Kiedy zbliżaliśmy się do miasta, z daleka na wzgórzu było widać zamek. Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Wjechaliśmy na parking pod samymi bramami zamku i udaliśmy się zwiedzać. Położenie zamku bardzo strategiczne, widać było z niego całą okolice na wiele kilometrów. Zamek całkiem przyjemny :) Zakupiliśmy kilka pamiątek dla znajomych z Polski, a ja dostałam czerwone korale :D I teraz mam takie fajne korale co mi pasują do paznokci :) CZERWONE :) Prezent ucieszył mnie tym bardziej, że zawsze chciałam sobie kupić takie ale jakoś nie było sposobności :). W każdym bądź razie - jeszcze raz bardzo dziękuję :).

Image

Image

Z zamku udaliśmy się do miasta. Zrobiliśmy małe zakupy i pozwiedzaliśmy centrum :). Miasteczko całkiem przyjemne. Rynek mają bardzo malowniczy, po którym spacerowało się bardzo miło. Oczywiście zakupiłam sobie fajną torbę podróżna :) Dużo śmiechu było z tego, bo się panowie zastanawiali: "Po co ci taka duża torebka??" Hehehe :) Torebki są podręczne a to jest TORBA :D hehehe długo trwało, zanim im wytłumaczyłam, że nie mam zamiaru w tym nosić szminki i kluczy tylko pakować się na jakiś wyjazd :) Ale w końcu się udało i zrozumieli :)
 Z rynku udaliśmy się na pobliski targ :) Czad na kółkach - jak to mówią chłopaki na mieście :)
Wszędzie świeże owoce, przyprawy nasypane na ladę i waga do odmierzania porcji, kobiałki liczą wszystko na liczydłach - szacunek. .Uczyłam się tego w podstawówce i nic nie pamiętam. Ale klimat taki jak znam tylko z filmów :) Najlepszy był koleś, który sprzedawał mięso i w lekko ubrudzonym fartuchu z packą na muchy stał oparty o ścianę z rękami złożonymi na piersiach :) hehehe. Wszyscy na to zwróciliśmy uwagę i zareagowaliśmy gromkim śmiechem :)
Na tym też targu Vitali zakupił melona, który okazał się najsmaczniejszym melonem jakiego jadłam w życiu... chyba nie tylko ja. I arbuza. Pyszota :) Melona skonsumowaliśmy przy pierwszym postoju, nad strumykiem. Później o melonie powstał wierszyk, na osobistą prośbę Vitka. A niech ma chłopak. :)
Po odpoczynku udaliśmy się w dalszą trasę, która zapowiadała się całkiem ciekawie, jednak okazała się zamknięta. Szkoda bo zapowiadało się fajnie. Skoro nie ta to trzeba znaleźć inną :) Benes raz dwa postukał coś w swoim małym chińskim laptopiku i jedziemy dalej :) a ja pilotuję.
 Trasa okazała się bardzo ciekawa. Było dużo brodzenia. Nawet się zakopali chłopcy :) Najpierw Benes wpadł w takie małe bagienko, że tak powiem, więc zabieram się do pracy. Podczepiam kinetyka z tyłu na hak, drugi koniec liny zaczepiamy do Patrola i tym sposobem Vitek wyciąga Benesa do tyłu. Ledwo wyjechał z jednego i wjechał w drugie hehehe. Tym razem podwójne przełożenie  taśmy na drzewie, podpięcie do windy i heja. Udało się no bo jak inaczej. :)Vitek też się nie uchronił, chciał sforsować to błotko dość szybko, jednak łapie wykrzyż i siedzi. W sumie wyciąganie jego zajęło nam więcej czasu. Nie obeszło sie bez windy. Finalnie - sukces. Kondziu wiracha przejechał 'dyskoteką' jakby nigdy nic. :) Ruszamy dalej. Wzdłuż naszej trasy ciągnie się górska rzeka, która przecina malowniczą dolinę. Jest dość głęboka dlatego szukamy odpowiedniego miejsca do brodu. Rzekę idzie sprawdzić Vitek. Pech chciał, że pośliznął się i wpada po szyję. Uśmialiśmy się nieźle. Vitek wraca i pada decyzja, że jedziemy na druga stronę i wtedy z ust Benesa padają słowa: "Aga, siadaj do Patrola Vitka. Pojedziesz jego autem bo on jest mokry i powiedział, że ty masz jechać." Żee coooo?"  Chyba oszaleli pomyślałam, że jaja sobie robią z biednej dziewczyny.. jednak moje wątpliwości szybko zostały rozwiane, zwłaszcza jak siedziałam w aucie Vitka i stałam przed rzeką. Tremę miałam niezłą, no ale co :) Jak kazali to jadę! Przyznam, że wrażenia były nieźle :) Pierwszy raz w życiu jechałam terenówką i od razu bród. Nieźle :) Żeglowanie też zaczęłam od Chopina :)). Udało mi
się - przejechałam. Tylko się zatrzymałam, wysiadam z auta, a tam Vitek na mnie! Że czemu to, że dlaczego tak, że dać coś mi i od razu zepsute i dalej jazda. Ja szooook. Oczy jak 5 zł stoję i patrzę na niego to na Benesa i stoję jak owca na ścięciu. Zatkało mnie, bo nie pchałam się do auta a ten na mnie warczy - sam się prosił. Spojrzałam na Vitka i zauważyłam jak mu się policzek załamał w uśmiechu.... O wy dziady kalwaryjskie!!!  Tak sobie ze mnie jaja robić??! :)

Image 

I teraz odbijam piłeczkę, a oni się ze mnie śmieją. W końcu mi pogratulowali i powiedzieli, że przejechałam ładnie i że są ze mnie dumni. Mało tego. Vitek mi kazał jechać dalej w stronę obozowiska. No to jadę a on na drabince. Pech chciał (czyt. brak umiejętności i ograniczone pole widzenia :) ), że przejechałam przez koleinę tak trochę po ukosie, co spowodowało, że zgubiłam tam Vitka, który uprzednio zrobił podobno dwa salta. Oj wtedy to mi było bardzo głupio i humor mi się popsuł na trochę... Palicho moją jazdę, bałam się że mogło mu się na prawdę stać coś poważnego. Poza tym został uszkodzony przeze mnie i to też nie dawało mi spokoju. Przeprosinom nie było końca, ale chyba mi w końcu wybaczył... :) Na pocieszenie napisałam mu wierszyk "O melonie".
 Kiedy emocje opadają rozbijamy obozowisko i każdy zajmuję się swoimi sprawami. Po zachodzie słońca siedzimy wspólnie przy piwku i wspominamy miniony dzień. Następnie kładziemy się spać. Noc jest dziś wyjątkowo piękna. Księżyc swoim światłem oświetla drzewa i trawy spowite mgłą. Piękny widok, trochę mroczny choć bajkowy. Na koniec wrzucam to co się urodziło :)

OFF'ROUDOWA UKRAINA

Strome to zbocze przyległe
Zwierze jest na nim przebiegłe
Schowane w leśnej gęstwinie
Na karpackiej Ukrainie.

Walczą codziennie z wielkim uporem
Walka nierówna z dzikim żywiołem
Lecz stara się mocno i hardo gna w górę
Od bieżnika po wały pozna jej strukturę :P

Choć ziemia jest mokra i ciężką też bywa
Im wiary na chwile nawet nie ubywa
Im większe hardcore’y to warczą motory
Tną szlaki zawzięcie nie mają pokory.

Każdy dzień tutaj daje inne wrażenia
Każdy dzień tutaj spełnia ich marzenia
I walczą wytrwale, jadą doskonale
Pełne błota nadkola, nieważne detale

Ważna przygoda, każdej chwili szkoda
Jest połonina, jest las i jest woda :D
Każdą z  przeszkód po stokroć pokonać
Za takie widoki, każdy mógłby skonać!

Żal będzie wyjechać, zostawić te góry
Zostawić tych ludzi, te cuda natury!
Lecz przyjdzie czas i gdzieś na połoninie
Spotkają się wszyscy na Zielonej Ukrainie.
 

Bolczij, 14 sierpnia 2008, Ukraina

 

O MELONIE

Był raz melon soczysty
Był żółty – nie bystry
Leżał na bazarze
W ukraińskim skwarze

I na kupca wciąż czekał
Na skwar nie narzekał.
I przyszedł kupiec w końcu
I nie leżał już na słońcu.

Udał się w wycieczkę
W wycieczkę nad rzeczkę
Tam dokonano zbrodni
Bo to był melon przechodni.

Pocięty w paseczki
U brzegu tej rzeczki
Każdy jadł z apatytem
I mruczał z zachwytem

Bo melon słodziutki
Ten duży żółciutki
Z Krymu przywędrował
Tam gdzie się uchował

Tak Witek tłumaczył
By każdy zobaczył
Ze jedząc melony
Będzie zachwycony!

Pointy żadnej nie będzie
Melonów nie ubędzie
Ale ten krymski żółciutki
Był zajesmaczniutki!

Vitkowi.


Dzień 8 - piątek - 15 sierpnia 2008
Zemsta kierownika... czyli posłuchaj dziecko muzyki  :)
 

Image

 I cóż zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? :) Moje budzenie było dziś zemstą Rafała za moje wczorajsze gestapo hehe :) Tylko się obudził, nastawił głośniki na full i wyszedł z UAZ'a :D Taki z niego czort. Ponieważ uwielbiam budzić się z muzyką - no może niekoniecznie tak głośną :) to dzień zaczął się miło. Dokonuję szybkiego ogarnięcia się, ponaglenia "koleżanek" zjadamy śniadanko...i czekamy. "Dziewczyny" się jeszcze pakują. Ruszamy.
 Droga zapowiada się bardzo malowniczo. Trasa biegnie wzdłuż doliny, którą przecina rzeka. I co ciekawe, biegnie wzdłuż torów. Zauważamy, że droga nam się schowała...w rzece :). Mamy przed sobą brud więc wysiadam z auta i sprawdzam grunt. :) Fajne jest to pilotowanie :) Rzekę przechodzę bez większych problemów i daję znak chłopakom, że można jechać, kierując ich aby omijali większe głazy. Jednocześnie filmując ich przejazd. Wsiadam do Benesa i jedziemy dalej. Wjeżdżamy pod górę i znajdujemy się pomiędzy jakimś betonowym ogrodzeniem a torami. Dość ryzykowne posunięcie, bo droga nam się kończy i jest to trasa, którą pociągi kursują bardzo często. Okazuje się, że właściwa droga znajduje się pod wiaduktem na którym jesteśmy. Zawracamy. I kolejny brud przed nami, i znowu do rzeki sobie wchodzę :) Tym razem koryto rzeki jest znacznie szersze. Na środku rzeki jest taka mała wysepka na której zostaję by filmować. Kondziu zostawia też Kongera i kręci on swoją kamerą. Vitali jedzie jako ostatni i kiedy nas mija, to Konger mnie pyta ze zdziwieniem w głosie: "Vitek nie miał nas zabrać?" Ja na niego i w śmiech, odpowiadam "Nie! Przez wodę!" i dawaj w długą. Ale się chłopak zdziwił hehehe mieliśmy niezły ubaw z niego. Chwile to trwało zanim zdjął te swoje trekkingi i delikatnie stąpając pokonywał koleje metry rzeki . Ale twardziel jest bo radę dał.  W końcu Vitali czeka na nas przy wyjeździe z rzeki bo było tam niezłe błotko. Konger idzie na drabinkę, a ja wsiadam do "zapasu" , który jest na dachu i podziwiam widoki delektując się jazdą. Och piękna sprawa ten ofrojd. 
 Wyjeżdżamy z lasu. Zatrzymujemy się w miejscowości Wołowiec i tam uzupełniamy nasze zaopatrzenie. Ja zostaję w aucie, a panowie udają sie po zakupy. I niech mi ktoś powie, że baby się długo uwijają z zakupami... No to trzeba by policzyć czas chłopakom. Z 20 - 30 minut ich nie było. A ja biedna w tym UAZ'ie wyczesanym jak turecka szabla, uśmiechałam się tylko do wszystkich gapiów, którzy podchodzili oglądali i robili zdjęcia samochodzikowi.  Po raz pierwszy też mijamy turystów. Takich najprawdziwszych z plecakami :D W miejscowości zjeżdżamy z asfaltu i pniemy się do góry. Bardzo bardzo do góry. :) Od razu po zjeździe z asfaltu "zapinamy" UAZ'a i dawaj pod górę. Nie dość, że było gorąco i bardzo stromo to się nam prawie UAZ zagotował :) Ale warto było. Widoki z tej połoniny to był miód na oczy. Przepiękne widoki. Piękny dzień, ze wspaniałymi ludźmi, w przepięknym miejscu... Życie jest piękne! :)

Image 

Sielankę przerywa Kondziu, mówiąc że coś mu znowu tłucze w wahaczach. Ehhh też nie miało się kiedy zepsuć :| Mieliśmy zaliczyć jeszcze jedną, równie piękną połoninę. A trzeba było zjechać na dół do wioski, znaleźć polibusze lub jakiś odpowiedniki i   naprawiać "dyskotekę". Nie ma imprezy bez dyskoteki?? :] . Od razu spisujemy dzień na straty. Szkoda. Zjeżdżamy w dół. Droga równie stroma co podjazd. Ale dajemy radę, Kondziu wybiera bardziej lajtową wersję. Spotykamy się we wiosce przy stacji benzynowej. Najpierw czekamy aż Kondziu z Vitkiem znajda jakąś gumę. Schodzi im prawie godzina. Wracają. Ogarniamy szybko jakieś jedzonko i panowie zabierają się do pracy. W tym czasie ja odpoczywam, łapiąc promyki słońca. Trochę pogadaliśmy, napisałam kolejny wierszyk, tym razem bardziej mroczny :) w taki słoneczny dzień... hehe. Ok 18.00 auto jest sprawne. Ponieważ za późno już by pchać się w "góry", udajemy się do wsi Filipiec gdzie znajduje się przepiękny wodospad o wysokości 20m. Robimy kilka pamiątkowych fotek, i udajemy się do pobliskiej restauracji by coś zjeść.

Image 

 W restauracji prubujemy kilka regionalnych specjałów. Mi osobiście najbardziej smakowały pierożki (pilmieni), próbowaliśmy też swojskiej kiełbasy - rzekomo. Pierogi z bryndzą, smażone ziemniaki i barszcz ukraiński. W przypadku barszczu jednogłośnie stwierdziliśmy, ze nasze mamy robią lepszy :). Kiedy wychodziliśmy z restauracji już zmierzchało. Trzeba było szukać noclegu. Tym razem nie mieliśmy wielkiego pola do popisu. Dosłownie :) Znaleźliśmy kawałek juz wykoszonego pola wysoko nad wioską. Tam postanowiliśmy się zatrzymać na noc, gdyż widok był cudowny. Auta zgaszone, to otwieramy wódkę :) Rozpiliśmy 2 flaszki, robiąc drinki z sokiem jabłkowo-winogronowym, polecam! Oczywiście były toasty. :) Pierwszy odpadł Benes :) zasypiając w UAZie. Później nie było o czym gadać z Vitkiem, który zasnął na karimacie na dworze. Kondziu z Kongerem postanowili, ze także idą spać więc jedyne co mi pozostało to iść ich przykładem. :) Obudziłam Vitka by nie spał na dworze, pogadaliśmy jeszcze chwilę i do spania. Trzeba nabrać sił na kolejny dzień pełen przygód. Jutro mamy przejechać drogę 88 zakrętów. Może być ciekawie :) Wklejam wierszyk i zmykam spać.

MORDERSTWO ROMEA


Bez sumienia i bez pardonu
Furią do cna przesiąknięta
Zepchnęłam Romea z balkonu
Nielicha była ma zemsta.

Strasznie Romeo się zdziwił
Gdy z hukiem trzasnął o beton.
Lico w grymasie wykrzywił,
Nie można ufać kobietom?

I leżał tam krwią zbroczony
W szalenie wielkim zadziwieniu
że został zwyczajnie zgładzony
- zgładzony wbrew przeznaczeniu…

Widocznie tak być musiało
Że został wypchnięty z balkonu
Że zginął śmiercią morderczą
Bez żalu i bez pardonu.

15 sierpnia 2008, Ukraina


Dzień 9 - sobota - 16 sierpnia 2008
Jest taki dzień kiedy jogurt robi "psssst"... :)

 Gud morning Jukrain :) Pobudka jak zwykle wcześnie rano czyli o 8.00 czasu ukraińskiego :) Dziś ogarnięcie się poszło w miarę sprawnie po moim wczorajszym wykładzie pouczającym "dziewczyny" dlaczego wstajemy wcześnie i dlaczego jest to ważne. Udało mi się chyba im to wytłumaczyć, zwłaszcza Kongerowi, bo on jakoś był bardzo oporny na to wstawanie. Jemy śniadanie i ruszamy w trasę. Odnajdujemy właściwą drogę i zaczynamy wspinaczkę. Podjazd jest dość stromy. Często Benes ma problemy z 'gazem' bo paliwo w zbiornikach przelewa się do tyłu i nie dochodzi do przewodów. Ale w końcu dajemy radę i dojeżdżamy na miejsce. Kiedy dotarliśmy na sam szczyt dech nam zaparło... To chyba był najpiękniejszy widok z dotychczasowych. Istna sielanka.

Image

Image 

Jak przykre jest to, że często niedostrzegamy piękna otaczającego nas świata. My mieliśmy tą szansę i mogliśmy chłonąć to piękno nie tylko aparatami fotograficznymi, ale także całymi sobą. W takich chwilach jak ta, ma sie ochotę krzyknąć ile sił w płucach - Kocham Cię życie! :) Pieknie, pieknie, pieknie czyli ciężko opisać jak tu jest zajerzaście :) Na tejże połoninie, dowiadujemy sie o niejakim jeziorze, które podobno jest całkiem niedaleko. Jako, że jest gorąco postanawiamy tam pojechać by się schłodzić i wykąpać w jeziorze jak normalni biali ludzie :) Zjazd z górki był dość ciekawy i bardzo malowniczy. Uliczki wąskie i kręte a do tego bardzo ciasne. W końcu zjeżdżamy na dół i kierujemy się asfaltem w stronę miasteczka gdzie chcemy zatankować i zakupić jakieś produkty spożywcze :) Na stacji mieliśmy scenę z typowo amerykańskiej komedii. Koleszka, który nalewał nam paliwo zagadał się z nami czy zagapił na UAZ'a i najzwyczajniej przelał paliwo :) Szoook. Nie zdziwił się jakoś bardzo, tylko pobiegł po zwykłą szmatę i to starł. Doznaliśmy ciężkiego szoku popartego śmiechem. Ze stacji udajemy sie do sklepu. I kolejna ciekawostka. Kupujemy sobie z Rafałem jogurcik, który po otwarciu robi "psssst". Kolejny szok :) Gazowany jogurt? Hehehe dobre. Rafał zrezygnował z jego wypicia obawiając się skutków ubocznych hehehe. Mi się baaardzo chciało tego jogurtu, więc myślę raz kozie śmierć i pociągnęłam parę wirów. :) Nie zaszkodził mi a wrcz przeciwnie, przywrócił mi siły witalne :) Hmm do odważnych świat należy czy jakoś tak... :) Pod sklepem jeszcze siedzimy chwilę i śmiejemy się, a w międzyczasie Vitek chce mnie oddać lokalnemu policjantowi, za okup ;) Jednak policjant nie przyjmuję oferty. Hmm czy powinno mnie to zastanowić? :) Ciągle by mnie gdzieś zostawiał i oddawał... :| ten Sierściuch niedobry! Ну, погоди!! 
 Kiedy w kooońcu dojeżdżamy na miejsce, jezioro okazuje się być stawem. I nawet nie można tam podjechać autem, nad czym panowie bardzo ubolewają. Mi się podoba, mały spacer dobrze nam zrobi. Zawiedzeni faktem, że nie możemy się wykąpać, zbieramy manatki i jedziemy dalej w kierunku drogi 88 zakrętów. Kolejnym zaskoczeniem tego dnia był 'flisak' który woził ludzi po tym jeziorku. Cały czas był w pozycji pochylonej do przodu lekko przygarbiony, nie wiem jak on wytrzymywał w tej pozycji tyle czasu ale najlepiej skwitował to Vitali: "Co ten facet tu wojsko odrabia czy jak?" Nadal nie znamy odpowiedzi... :) Wracamy. W planach mamy jeszcze zaliczyć jeden szczyt. Przejeżdżamy kolejną wioskę i wyjeżdżamy z niej w stronę szczytu. Droga okazuje się bardzo hardkorowa. Ewidentnie było widać, że droga ta powstała poprzez proces dezintegracji blokowej. Piękna sprawa choć trudna do przejechania. My z Benesem dajemy radę Vitek też bez większych problemów, jednak dla "dyskoteki" z małymi kółkami robi się za ciężko. Niestety nie jedziemy zdobyć kolejnego szczytu. Jedynie Vitek pomaga Kondziowi dojechać do reszty, kierując go i osiadamy na nocleg. Miejsce noclegowe mieliśmy na fragmencie starej drogi, na które trzeba było podjechać :) Kupa śmiechu przy tym wszytskim. Oczywiście na pierwszy ogień poszedł nasz Kocur Karpacki z marnym wynikiem 3 prób :) hehe. Benes podjechał za pierwszym razem jako 2 w kolejności, a Kondzi oddał walkovera :D.

Image 

 Wjeżdzamy i rozbijamy obóz. Benes  jeszcze coś tam majstruje przy autku. W końcu zasiadamy przy winie i czekamy na rozwój dalszej sytuacji pogodowej gdyż, jak to śpiewały Strachy na Lachy: "Idzie na burzę idzie na deszcz..." Chwilę jeszcze posiedzieliśmy razem i pogaworzyliśmy o mijającym dniu. Kiedy zaczął padać deszcz, każdy udał się do swojego "pokoju" i wsłuchując się w odgłosy wiszącej nad nami burzy  pogrążył się w błogim śnie... Do czasu. Kiedy zaczęło solidnie lać, nagle słyszę (Konger do Kondzia): " Kondziu. Nie wk….ą cię te grzmoty? Idziesz spać do samochodu? Bo ja tu powódź mam". Myślałam, że nie wyrobię ze śmiechu... Haha i to było miłe zakończenie dnia. :)

Dzień 10 - niedziela - 17 sierpnia 2008
Czoko lapki :D

 Taaa budzimy się jak zwykle rano o 8.00 Ulubionym sposobem Benesa i znienawidzonym przez Vitka :) Odpalanie UAZ'a tak dla rozruchu hehehe :) motywujący budzik :) trzeba przyznać. Woda nas nie zmyła czyli burza nie była groźna. Ogarniamy się w miarę szybko i rozpoczynamy wspinaczkę. Nasze wyzwanie ma raptem 1700 m n.p.m. :) Trzeba przyznać, że droga jest bardziej przyjazna niż wczoraj wieczorem, dlatego zapowiada sie ciekawie. Podjeżdżamy pod górę, lądujemy na jakiejś polanie, z której okazuje się że nie ma wyjazdu. Cofamy sie szukając innej drogi. Wyjeżdżamy na kolejnej polanie i wjeżdżamy w drogę która z niej wychodzi. Okazuje się, że drogi jako takiej nie ma - nie po raz pierwszy zresztą.

Image 

Ale chłopaki ściemniają Kondzia, że jest droga i jedziemy. Kondziu z niedowierzaniem idzie i wracając mówi:" Tej drogi to nawet za cara nie było!". Ja, Vitek i Benes wybuchamy gromkim śmiechem, a Vitek kwituje: "Drogi nie ma ale i tak jest zajebiście!" I dalej w śmiech tym razem Kondziu śmieje się z nami. :) Tym miłym akcentem, jednak ze smutkiem w sercach odpuszczamy naszą 1700-tkę  i ruszamy w drogę powrotną, w stronę wioski. Z wioseczki wyjechaliśmy na inna trasę, która miała być asfaltowa. Dlaczego miała? Bo jak się okazało, była to droga nawet nie polna :D jeśli możemy tu mówić o drodze! Co prawda położenie miała malownicze, ale jakość pozostawiała wiele do życzenia! Powoli, bo powoli wtoczyliśmy się na górę... Zrobiliśmy krótką naradę na jednej z polanek, a tym samym krótką przerwę, gdzie pojedliśmy ukraińskich cukierków, które zakupił Vitek. Wtedy pierwszy raz jadłam CZOKO LAPKI. Najbardziej w Czoko Lapkach lubię nazwę (...) Uwielbiam! Momentami było ciężko, ale dawaliśmy radę. Kondziu raz wpadł w koleinę, że trzeba było go wyciągać. Podczepił winę do Patrola i motali by wyjechać. Udało się. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było wychodzenie Kongera z samochodu przez okno! Haha :) To było coś WIELKIEGO :D.
 Sytuacja uratowana. W pewnym odcinku droga się polepszyła i już myśleliśmy, że tak będzie dalej - nic bardziej mylnego. Powoli zaczęliśmy zjeżdżać z wzniesienia i dopiero się zaczęło. Najbardziej hardcore'owy odcinek, przynajmniej dla Vitka. Oczywiście operator ze mnie był pełną gębą. Śmigałam to tu to tam :) robiąc zdjęcia i filmując jazdę chłopaków. Kiedy zrobiło się gorąco (czyt. ciekawie) wzięliśmy się do pracy. Na pierwszy ogień poszedł Benes. W głębokiej gliniastej koleinie, utworzonej przez KRAZy, zawisł na mostach i trzeba było go wyciągać. Podczepiłam windę do pasów przełożonych przez drzewo. Udało się.

Image 

Vitek chciał przejechać po krawędzi koleiny, Benes go prowadził ale chyba się źle chłopaki zrozumieli, efektem czego patrol wylądował w koleinie, w bardzo złym miejscu. Nad urwiskiem? Krawędzi drogi? W każdym bądź razie, było to miejsce gdzie droga nie miała pobocza, tylko parę metrów niżej płynął strumyk, a każdy zły ruch autem powodował osuwanie się ziemi i coraz większe przechylanie się Patrola. Zaczęło się myślenie i kąbinowanie. W końcu chłopcy wymyślili, że trzeba go pociągnąć do góry - po lewej zaczepili windę wysoko do drzewa. Później podłożyli pod kola trapy i jakoś się udało. Wyjechał z najgorszego miejsca.... w kolejną koleinę. Z tym, że ta była bezpieczniejsza. Szybkie podpięcie windy do drzewa, które wybawiło UAZ'a i Vitek jest z nami. Trzeba przyznać, że była to konkretna rozgrywka 4x4 vs. Natura, ale wyszliśmy z tego obronną ręką 1:0 dla nas! :) Nie po raz pierwszy zresztą :D W czasie kiedy chłopaki motali jak wyciągnąć Patrola, Konrady zakopywali koleiny, by szybciej przejechać dyskoteką. Kondziu zawisł w tym samym miejscu co Benes i nie obyło się bez windy. Najlepsze jest to, że cały odcinek, który miał ok 300 m pokonaliśmy w 4,5h. To się nazywa czas!
 Dalsza droga była lepsza, co nie znaczy, że zajerzasta :) Ledwo wyjechaliśmy a Benes wkleił. Siadł w błocie całkiem konkretnie. Było ciężko, ale w końcu Vitek wyciagnął go na windzie do tylu. Ruszamy dalej. Cały czas z nadzieją na poprawę stanu drogi, ale gdzie tam :D Kolejny bonusik w postaci drogi w rzece, a w zasadzie to braku drogi :D Drogę zabrała nam powódź. Taka była niedobra. My z Benesem nie mieliśmy większych problemów z przejechaniem tego odcinka - choć wytrzęsło nas solidnie. Patrol też dał radę. Najgorzej miał Kondziu. Często wychodził z auta i sam przerzucał kamienie, by przejechać bez kontuzji. Wtedy to chyba zrozumiał jakiego ma "zajerzastego" pilota! Chłopaki latają i pomagają Kondziowi, by w miarę szybko wyjechać z tej rzeki  Śmiałam się z Vitka, że awansował na pilota - szkoda, że jemu nie było do śmiechu.
 Wyjeżdżamy z lasu :) do wioski, a tam droga wcale nie lepsza :D Prędkość maksymalna 30 km/h :D Ale widoczki niczego sobie. Ludzie przystają ze zdziwienia skąd my tu i po co? Dzieciaki biegają wesoło wkoło samochodów i podchodzą nieśmiało kiedy nabieramy wody. Rozdaję dzieciakom cukierki, jak przykazał wcześniej Vitek. Ale mają radochę! My zresztą też, bo czy jest coś piękniejszego niż uśmiech dziecka? No dobra jest, ale to było fajowe ;D Po krótkiej przerwie śmigamy dalej, drogą która miała być asfaltowa... no właśnie miała :) Oj nie pierwszy i za pewne nie ostatni raz, taka niespodzianka. Droga dość kręta i ciągle pod górę. Ten odcinek jadę z Vitkiem, musze przyznać, że komfort jest bez porównania. Ale UAZ to UAZ :D O zmierzchu dojeżdżamy na piękną polankę z widokiem na góry. To już początek drogi o 88 zakrętach. Widok zapiera dech w piersiach - takie chwile pamięta się całe życie. Rozbijamy obóz- hehe. Robię dużą porcje pomidorów ze śmietaną i dzielę się z chłopakami. Po kolacji na stole znowu ląduje wódka. Wspominając dzień i żartując rozpijamy butelkę. Dużo nam nie trzeba, po tak obfitym we wrażenia dniu. Żegnamy się i kładziemy się spać. Jutro czeka nas kolejna porcja wrażeń. :) Dobranoc.


Dzień 11 - poniedziałek - 18 sierpnia 2008
"Marian, tu jest jakby luksusowo..."

  здравствуй! :D Pobudka była leniwa, ale bez zaskoczenia. O godzinie 8.00 usłyszeliśmy, że Benes odpalił UAZ'a motywując nas do wstania. :) Motywujące trzeba przyznać :) Zjadamy śniadanie, szybkie ogarnięcie i w drogę! "Pierwyj paszoł" :D Jako, że jesteśmy na górze to śmigamy na dół, w dalszą część trasy 88 zakrętów. Zjazd był trochę gorszy od podjazdu, ale widoki niezłe. Robimy zaopatrzenie w sklepiku we wiosce, którą przejeżdżamy :) po drodze. Kiedy zjeżdżamy całkiem na dół, Kondziu wymięka. Stwierdza, że ma dość terenu i dalej jedzie asfaltem. Na spotkanie wyznaczamy miejscowość Rahiv. Po małym kluczeniu trafiamy na właściwą drogę i zaczyna się wspinaczka przez cztery szczyty. Tym razem na 2 auta. Kondziu podjął złą decyzję! Droga była bardzo przyjemna i w dobrym stanie, a widoki??? Przepiękne! No ale tak to już jest, że kto nie ryzykuje ten nie wygrywa! Pod koniec drogi robimy krótką przerwę na kawę. Tam też Benes mnie zostawia, a sam jedzie dalej. No co za! Jak tak można pilota własnego zostawić??  Dalej jadę już z Vitkiem, zlitował się nade mną i zabrał Aganioka.  W miejscowości spotykamy się z chłopakami. Konrady idą coś zjeść a my z Rafałem i Vitkiem idziemy obejrzeć miasteczko i na skromne zakupy. Taa skromne, wpuść babę do sklepu to mydło zje i szampon wypije! :D Ponieważ było bardzo gorąco szukałam jakiejś sukienki, niestety skończyło się na czarnej atłasowej spódnicy :D Będzie na egzamin :D Jako, że czas nas gonił z miasta już razem ruszyliśmy do Geograficznego Centrum Europy. Tam porobiliśmy parę fotek i zjedliśmy pyszny obiad w restauracji o tysiącu zamkach i kluczach :)

Image

Image 

Efekt całkiem fajny, tylko weź to wszystko przybijaj :D Dalej udajemy się w kierunku Werhowiny, gdzie mamy spędzić noc w agroturystyce, którą nagrał nam Vitek. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, koparki nam opadają! Po prostu rewelacja! Dostaliśmy domek na naszą 5. Cały do dyspozycji, z bilardem carskim na dole :D Sielanka! Po szybkim ogarnięciu się i zjedzeniu pysznej kolacji udajemy się do sauny, którą mieliśmy przygotowaną na 22:00. Ahhh żyć nie umierać - nigdy wcześniej nie pławiłam się w takich luksusach :) Zresztą chyba nie tylko ja. Miejsce zorganizowane rewelacyjnie! Wychodzisz z sauny i można udać się pod prysznic, stamtąd albo popluskać się w basenie albo w jackuzzi :D. Na górze w tym domku (bo to był osobny domek) była sala do wypoczynku, czyli: stół z ławami, łóżko, telewizor, wieża Hi-Fi, szklaneczki do wódeczki i co kto chce :) Po leniuchowaniu w saunie i w basenie ogarnęliśmy się i poszliśmy na bilard. Została nas tylko 4. Konger poszedł ogladać TV. Bilard co prawda ciężki, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował. Piliśmy Niemiroffa i żartowaliśmy sobie. Trzeba przyznać, że sauna wyciągnęła z nas ostatnie siły i nie siedzieliśmy długo tego wieczoru. Po rozegraniu kilku partyjek udaliśmy się grzecznie spać. Rano czeka nas podróż w stronę Chocimia.

Image 

Dzień 12 - wtorek - 19 sierpnia 2008
O czerwonym winie i o tym jak "turlać dropsa" u brzegu Dniestru...:)

 Jak wielu ludzi na tym świecie, czuję ogromną sympatię do osób, które wyrywają cię z błogiego snu pukając do drzwi wołając: "Pobudka! Wstajemy!"
Zwłaszcza kiedy po raz pierwszy od paru dni śpisz w łóżku jak normalny biały człowiek :D hehe. I co my byśmy zrobili bez Benesa, kto by nas tak ładnie budził? :)
No ale ktoś tu musi być od brudnej roboty i na szczęście w tym przypadku to nie byłam ja :D hihi.Poranek rozpoczęliśmy standardowo od wspólnego śniadania, jeszcze w "agrobazie" :) Śniadanie było pyszne, a przy nim dużo żartów i komentarzy. Tego dnia Kondziu wypowiedział swoje słynne: "A co się będę chwalił, że jestem zajebisty" :) Powalił nas tym na łopatki :) Tekst dnia! Po śniadaniu zebraliśmy rzeczy z pokojów. Kondziu jeszcze coś tam majstrował przy dyskotece, a kiedy skończył, musieliśmy opuścić tą wspaniałą "agrobazę" . To nasze ostatnie podrygi w karpackich stronach... żal wyjeżdżać.
 Kierunek Czerniowce. Kierując się w stronę miasta przejeżdżamy przez tereny najbardziej dotknięte powodzią. Straty są ogromne. Zniszczone drogi, pozrywane mosty, lawiny błotne, groźne osuwiska. Gospodarstwa domowe poniszczone. Niepozorne teraz strumyczki, zmieniły się w rwące rzeki niosące zniszczenia... Obraz przypominający powódź w Polsce w 1997 roku. Człowiek uzmysławia sobie jak ogromną i nieprzewidywalną siłą jest natura...

Image 

 Powoli dojeżdżamy do Czerniowic. Ruch drogowy na Ukrainie można określić w bardzo wymowny sposób - BEJRUT. Jedziesz jak chcesz, kiedy chcesz, gdzie chcesz... :) Kierunkowskazy - taaa czasem się przydają innym kierowcom. Wyprzedzanie, kto pierwszy ten lepszy :) Bez kitu co tam się działo to jest nieporozumienie :) istna samowolka :) Ale moi dzielni kompani świetnie dawali sobie radę i chwała im za to :). Udało nam się zaparkować auta i ruszyliśmy zwiedzać miasto. Urocze. Różnorodność stylów architektonicznych, przeplatająca się z malowniczymi uliczkami i placami robiła wrażenie. Widoczne było przygotowanie do EURO 2012. Wiele budynków było remontowanych, deptak główny także. Na tymże deptaku zostaliśmy na obiedzie. Okazało się, że wybraliśmy knajpkę która była opisana w naszym przewodniku turystycznym. Na zamówione przez nas posiłki czekaliśmy dość długo i w pewnym czasie zdenerwowanie mieszało się z irytacją. Na szczęście jedzonko było dobre, więc zapomnieliśmy o złości i znowu powróciły nam dobre humory. Skoro był obiad to idziemy na kawę. Jednogłośnie zmieniamy lokal, bo też nie mamy za wiele czasu.

Image

Image 

Międzyczasie podziwiamy lokalne zabytki. Jeden z miejscowych rekomenduje nam Uniwersytet Narodowy. Podobno warto go zobaczyć. Jest on po drodze do naszych aut, więc kierujemy się w tamtą stronę. Faktycznie Uniwerek robi wrażenie. Ogromny gmach zbudowany przez Austriaków z czerwonej cegły. Niestety spóźniliśmy się trochę i bramy są już zamknięte. Obchodzimy się smakiem i idziemy na kawę. Knajpka urocza, obok miejskiego parku. Zjadamy lody dopijamy kawę i udajemy się w dalszą drogę do Kamieńca. Jest już późny wieczór, i nadchodzi czas by rozglądać się za miejscem noclegowym. Trzeba przyznać, że trochę zjechaliśmy z trasy, bo niektórzy chcieli "klimatyczne" miejsce. Trwało to dość długo ale w końcu wylądowaliśmy nad brzegiem Dniestru, w piękną sierpniową noc... Tej nocy księżyc świecił wyjątkowo jasno, posrebrzając wody Dniestru i umilając nam czas....
 Kiedy każdy już znalazł sobie miejsce noclegowe, zebraliśmy się wszyscy przy UAZ'ie by opracować plan na następny dzień. Vitek poczęstował nas zakupionym wcześniej arbuzem, a ja otworzyłam wino. Przenieśliśmy się na zwalone nieopodal drzewo, na którym zasiedliśmy i popijając pyszne wino z gwinta :) (no survival w końcu :P ) wspominaliśmy czasy dzieciństwa i dziecięcych odzywek. :) Hehehe zdecydowanie wygrały dwie: "Turlaj dropsa" i nowopowstała "Goń pimponga". Dawno się tak nie uśmiałam... To była właśnie jedna z tych magicznych chwil, które pojawiają się w naszym życiu z myślą: "Życie jest piękne! Chwilo trwaj!". I dla mnie taka właśnie była ta chwila. Dziekuję :)
 Wszystko co piękne szybko się kończy - wino się skończyło więc trzeba było iść spać. Odpuściliśmy sobie drugą butelkę i postanowiliśmy się oddać sennym marzeniom. спокойной ночи :)


Dzień 13 - środa - 20 sierpnia 2008
"Ale wam załatwiłem..." czyli Priviet Kamieniec!

Kolejny dzień reszty mojego życia, zaczynam pobudką przez Rafała. Ale nie ma co żałować, że trzeba wstać wcześnie rano, bowiem budzić się nad brzegiem Dniestru w piękny letni dzień to sama przyjemność. Lubię kiedy niebo niebieskie jest… 
Dziś w programie mieliśmy zaplanowaną twierdzę w Chocimiu, ruiny w Skale Podolskiej  gdzie znajdowała się dawna granica Polski. Najgorzej było obudzić Vitka. Taki niby z niego Kocur Karpacki  a co to za śpioch jest to ja nie wierzę  próbowałam go obudzić, ale po kilku nieudanych próbach i jego prośbach o zostawienie go na miejscu, bowiem do nas dojedzie – odpuściłam. Nie miałam sumienia.  Benes jednak okazał się większym twardzielem i zaczął go budzić, składając mu stelaż namiotu, tak że cały tropik z namiotem leżał na Vitku. Śmiechu było co niemiara :D za to Kocurowi nie bardzo chciało się śmiać, i taki zły jak osa, chodził jeszcze długo.
W końcu ruszyliśmy w drogę. Po przejechaniu całkiem niewielkiego odcinka, Rafał zauważył, że ma pęknięte jedno pióro od resoru. Ale UAZ to nie byłe zabawka i jedziemy dalej  twardziele nie pękają! Dojeżdżamy do twierdzy w Chocimiu i tak sobie zwiedzamy. Zameczek całkiem fajny, jednak dużo w nim remontują i wiele rzeczy jest niedostępnych do zwiedzania, a wjazd kosztował nas po 6 hrywien na łepka. No taki lajf  Podsłuchujemy opowieści lokalnego przewodnika na temat twierdzy i ruszamy dalej. Trzeba przyznać, że jest to malownicze miejsce i robi wrażenie. Cykamy kilka fotek, czekamy aż odnajdą się chłopaki z 'dyskoteki' i ruszamy dalej.
Z Chocimia śmigamy do Skały Podolskiej, by zobaczyć ruiny zamku. Co prawda ruiny były... ale dlatego, że ówczesny właściciel sprzedał zamek na kamień. Co za idota to musiał być to ja nie wiem :) Robimy szybkie rozeznanie w terenie, obowiązkowo pstrykamy kilka zdjęć i lecimy dalej do naszego głównego celu tego dnia: do Kamieńca Podolskiego.

Image 

Do miasta zjeżdżamy pod wieczór, ok godziny 18. Jestem zachwycona widokiem jaki ukazuje mi się przed oczami... Piękne miasto rozpościerające się na wzgórzu, w dole płynie rzeka, a przy samym wjeździe wita nas twierdza. Coś pięknego. Dodatkowego uroku miastu dodają promienie słońca, które rzucając złocistą poświatę chyli się ku zachodowi... Pierwszym miejscem do którego się udajemy jest pomnik Wołodyjowskiego. Benes udaje się do IT by zamówić na drugi dzień polskiego przewodnika. Przyjemność kosztuje nas 180 hrywien. A niech ma przewodnik :). Kondzie zostają na starym mieście by coś zjeść, natomiast ja, Benes i Vitek jedziemy patrolem na cmentarz, gdzie pochowani są członkowie rodziny Vitka. Cmentarz nieco różni się od naszych... Różni się przede wszystkim rodzajem pomników. Tam ludzie dosłownie stawiają sobie pomniki. U nas są to jeszcze nagrobki, ale kto wie do czego nas czas zaprowadzi? W uczuciu melancholii i wyciszenia wracamy do centrum na kolację. Trzeba się uwijać bo nie mamy jeszcze obranego miejsca na nocleg. Podczas kolacji w pizzeri, przypominamy sobie o polu obok twierdzy. Jednogłośnie twierdzimy, że tam śpimy, tylko trzeba znaleźć drogę dojazdową. Kiedy ruszamy jest już ciemno. Ale to nie stanowi :) w końcu jesteśmy karpackie sierściuchy :) hehehe. Wyjeżdżamy na wymarzone pole po czym Vitek udaje się w poszukiwaniu konkretnej lokalizacji. Wraca  i z wielkim zadowoleniem w głosie stwierdza, "że taką nam miejscówkę załatwił" :) hehehe Nie wiem co byśmy bez niego zrobili na tej Ukrainie, on notorycznie NAM COŚ ZAŁATWIAŁ :D - Dziekujemy Vitku :) hahaha :). Dobra, żarty żartami ale trzeba przyznać, że w tym momencie pobił wszelkie rekordy... Zaparło nam dech w piersiach. Po lewej stronie oświetlona twierdza, przed nami  stroma i głeboka dolina przecięta Dniestrem, a w dali Kamieniec Podolski nocą. Czaaaad :) Widok wyczesany jak turecka szabla - bez dwóch zdań.

Image

Image 


Tego wieczoru uczucia radości mieszają sie z uczuciem smutku, że nasza wyprawa powoli dobiega końca :(( Kamieniec Podolski był naszym najbardziej odległym celem, a skoro w nim jesteśmy oznaczało to tylko jedno ODWRÓT. Także pomimo pobytu w tak cudownym miejscu, gdzieś w każdym z nas dawało się odczuć smutny nastrój. Poza tym to była nasza ostatnia wspólna noc, bowiem Vitek na drugi dzień miał udać się w zupełnie innym kierunku. Na zakończenie staropolskim zwyczajem wznosiliśmy toasty ukraińską wódką z pączków brzozowych :). Piliśmy z toastami bo picie bez toastów to pijaństwo :D więc piliśmy za Karpaty, za Ukrainę, za niezapomniane wrażenia, za wszystkich na wzajem (kółko wzajemnej adoracji hehe), za powrót na Ukrainę w przyszłym roku i za szczęśliwy powrót do domu. I przyszedł taki czas, że zaczęliśmy układać się do snu, bo na 9:00 mieliśmy umówionego przewodnika... до завтра!


Dzień 14, czwartek, 21.08.2008
Nie mów do mnie przy kolegach "Czarnuchu"... :)

 Podróż po tym pięknym kraju powoli dobiega końca… niestety. Znajdujemy się właśnie ok. 30 km od Lwowa. Ahh te równiny, jakoś mi bardzo nie pasują. Widok ten jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że całym sercem kocham góry - „To właśnie są moje Bieszczady…”
 Dzisiejszy dzień zaczęliśmy pobudką o 7.50 gdyż na 9.00 mieliśmy umówionego przewodnika, który mówił po polsku, co znacznie ułatwiło i umiliło nam zwiedzanie. Pobudka poszła w sumie dość sprawnie, także o 8.30 byliśmy gotowi do wyjazdu na miasto.

Image 

Zwiedzanie zaczęliśmy od starego miasta, przechodząc kolejno po innych obiektach. Pojechaliśmy nawet na stary folwark, aby zobaczyć polską bramę wjazdową do Kamieńca Podolskiego. Trzeba przyznać, że widoki były niesamowite, a zabytki robią wrażenie. Również wodospad, który znajduje się po drugiej stronie rzeki urzeka swym pięknem. Klimat z pewnością jest niesamowity, a twierdza na wzgórzu robi piorunujące wrażenie, Po objechaniu miasta, i zwiedzenia "starego" miasta, udaliśmy się do twierdzy. Obiekt bardzo dobrze zachowany, potężne baszty robią wrażenie. Posłuchaliśmy również krótkiej historii o tym miejscu, zwiedziliśmy miejsce gdzie wykopana jest 50 metrowa studnia, której średnica przekraczała 2 metry. Tam rozstaliśmy się z naszym przewodnikiem i dalej na własną rękę zwiedzaliśmy twierdzę. Byliśmy w 2 basztach, które były dostępne i można tam było wejść na samą górę. Niesamowite widoki na Kamieniec z tej baszty :) Trzeba przyznać, ze miasto robi wrażenie. Z całą pewnością wielokulturowość tego miasta miała i nadal ma duży wpływ na jego urok.

Image

Image 

Po zwiedzaniu udaliśmy się na obiadek. Knajpka całkiem klimatyczna, w starych piwnicach. Drewniane stoły i krzesła, a ściany to gołe mury o okrągłych sklepieniach. Uroczo. Muszę przyznać, że jedzenie na Ukrainie jest bardzo dobre i nieco zbliżone do polskiego. Polecam :)
 Po zjedzeniu zbieramy się do opuszczenia tego niesamowitego miejsca. Warto dodać, że przez pewien okres było to miasto dzieciństwa naszego Kocura Karpackiego, który za dzieciaka śmigał z łopatką do twierdzy i tam kopał z kolegami w poszukiwaniu skarbów. Z tego co mi wiadomo, to co nieco tam znaleźli. 
Kiedy zamierzamy już ruszać podchodzi do nas młody chłopiec o imieniu Siergiej, który bardzo dobrze mówi po polsku. Jak się okazało jest on Ukraińcem, a języka polskiego nauczyli go Paulini, gdyż w polskim kościele jest ministrantem. Mówi, że zajęło mu to pół roku. Prawdziwy zdolniacha!  Później pomógł nam szukać części do UAZ’a Benesa, jednak nie udało się... Następnie wyprowadził nas z Kamieńca Podolskiego na wylotówkę w stronę Tarnopola, gdzie dalej mieliśmy zmierzać na Lwów. Tam nasze drogi się rozeszły, ale wszyscy mamy nadzieje, że kiedyś on nas oprowadzi po tym pięknym mieście.
 Dalszą drogę pokonywaliśmy jeszcze w pełnym składzie. Zatrzymaliśmy się na jakimś zjeździe na małe co nieco, szybką kawę i dalej w drogę. Niedługo po tym, pożegnaliśmy się z Vitkiem, czyli tzw. Czarnuchem :D („Nie mów do mnie przy kolegach ‘czarnuchu’. Dobrze ‘czarnuchu’ „ :P) On pojechał w innym kierunku, do swojego domu rodzinnego, my z kolei udajemy się do Lwowa. W chwili obecnej znajdujemy się na niewielkim wzniesieniu 297 m n.p.m. mamy 30 km do Lwowa, a przed nami rozciągają się jakże PŁASKIE RÓWNINY!!! Bleee, nic a nic nie podoba mi się ten widok i ja w tym miejscu apeluję, protestuję i w ogóle wszystko naraz, bo ja chcę KARPATY i już! O! I teraz nawet trochę żałuję, że mnie nie zostawili w tym lesie z samą wodą i zapałkami - jak mi to Vitek obiecywał jeśli nie będę grzeczna. 
 Teraz w okrojonym składzie odpoczywamy po całym dniu, zjedliśmy już kolację i sączymy powoli drinki z sokiem ananasowym tęskniąc za szumem strumyka i szczytami Karpat...  To by  było na tyle, bo komary strasznie żrą i tną…

PS. Pamiętaj by na Ukrainie nie proponować ludziom robienia drinków z bimbru i kompotu :D hahaha.


Dzień 15, piątek 22 sierpnia 2008
"Niech inni se jadą gdzie mogą gdzie chcą..."

 Ostatni dzień w ukraińskich stronach przywitał nas słońcem. Pobudka tego dnia przebiegła bardzo szybko i sprawnie, aż byliśmy lekko zdziwieni. Pobudka o 8.00 a o 9.00 byliśmy już gotowi do drogi... Może Konradom tak się spieszyło do Polski? ;) Do Lwowa z miejsca noclegowego mieliśmy raptem 35 km. Droga poszła dość sprawnie i przed południem byliśmy we Lwowie. Zaczęliśmy zwiedzanie, tym razem z własnym książkowym przewodnikiem :) Lwów to bardzo piękne miasto. Jednak jak dla mnie za dużo turystów. Zabytki owszem robią wrażenie, kościoły, kamienice... tylko jak pod każdym z nich stoi grupa turystów (czasem dość liczna) to jakoś to traci na uroku. Nie lubię czuć się jak rasowy turysta na wycieczce z Orbisu :] Z pewnością jeszcze odwiedzę to miasto, tylko na dłużej niż parę godzin. Chciałabym zobaczyć Lwów nocą... Pewnie wygląda zjawiskowo.
W trakcie zwiedzania zahaczamy o "maka" aby zjeść śniadanko i napić się kawki. Robimy sobie z Benesem zdjęcie pod pomnikiem Mickiewicza i lecimy dalej. Kiedy zwiedzanie trochę nas męczy, chłopaki stwierdzają, że mają chęć na lody. Siadamy w knajpce na rynku. Korzystając z okazji, rozgrywamy z Rafałem partyjkę szachów.

Image 

 Kiedy mój harem :D kończy jedzenie deserów, udajemy się do aut i dalej w kierunku cmentarza Orląt Lwowskich, który jest naszym ostatnim punktem na liście atrakcji. Aby wejść na cmentarz Orląt trzeba przejść przez cmentarz Łyczakowski. Owszem ładny, bardzo podobny do naszych Powązek, tyle że u nas jest to bardziej zadbane. Było tam dużo grobów polskich rodzin. Większe wrażenie zrobił na mnie cmentarz Orląt. Dość w nowoczesnym stylu, jednak bardzo wymowny. Setki białych krzyży robią wrażenie... zwłaszcza, że w większości są to groby dzieci i młodzieży, która walczyła za naszą dzisiejszą wolność, a której tak bardzo nie potrafimy docenić...
 Kiedy nadchodzi odpowiednia godzina, wyjeżdżamy ze Lwowa. Jeszcze większy Bejrut niż w Czerniowcach. Totalny sajgon, zwłaszcza w pobliżu głównego dworca kolejowego. Droga z dwoma pasami ruch w przeciwnych kierunkach zdawało by się... W rzeczywistości były cztery pasy wyjazdu ze Lwowa i jeden wjazdu. :) A pośrodku tory tramwajowe. Jakoś się udało wyjechać bez szwanku. Kierunek granica. Przed granicą zatrzymaliśmy się w miejscowym sklepie by wydać resztę hrywien i zakupić co nie co. W trakcie tego postoju trafia nam się kolejny fan UAZ-ów :) i spędzamy pod sklepem kilkanaście dodatkowych minut.
 Na granice docieramy kiedy jest jeszcze jasno. Przez 4 godziny stoimy w miejscu. Kolejka ani drgnie. W końcu jeden z celników rozgonił "trzymające miejsce" towarzystwo i dalej poszło gładko. Odprawa poszła dość sprawnie. Dużym zaskoczeniem była dla mnie strażniczka, która podczas odprawy paszportowej rozmawiała przez komórkę z koleżanką na temat swoich spraw sercowych. Żałosne, ale prawdziwe :( No ale cóż, dla niektórych służba coś znaczy a dla innych, robota jak każda inna... Taki lajf? :] ok 22 -23 przekraczamy granicę i jesteśmy w Polsce. Czuję duży smutek i żal, że skończyła się ta niesamowita pełna niezapomnianych wrażeń przygoda. Czuję się jakbym zostawiła za granicą coś bardzo ważnego... Jedyne co ciśnie się w takiej chwili na usta to słowa: "Żyjemy tym co pamiętamy".
 Podczas czekania na odprawę napisałam kolejny wierszyk, o który poprosili  mnie moi kompani :) Ehh, chłopaki bez Was nie było by tak fajnie. Dziękuję :)
I dedykuję.

Image 

„Charakterystyka postaci”

Trzech ich było i jedna niewiasta
Późnym popołudniem wyjechali z miasta.

Przejechali Polskę pod samą granicę,
Tam dziewczę zmieniło niewinne oblicze.

„Toż to Czort Karpacki jakich pełno wszędzie”
Powiedział ten czwarty – pozostając w błędzie

Dziewczę to z warkoczem, tak się rozszalało
Że niejednokrotnie z taśmami biegało!

Była kamerzystą i operatorem
Raz nawet ‘brodziła’ przez rzekę Patrolem. 

***

Pierwszym Kotem Karpat był zakapior wielki
Co dzień rano łopatą, tłukł w dołku butelki 

Wiecznie zniesmaczony, gdy budzili go rano
Z kubkiem kawy w ręku, twarzą niewyspaną.

 Lecz gdy się wybudził, i tryskał humorem
Wtedy niszczył górki swym białym Patrolem 

Twardy i zawzięty, czasem dość uparty
Raz wpadł w koleinę całkiem nie na żarty!

Smakosz z niego wielki, rybek i owoców
Taki z  tego Vitka jest Karpacki Kocur.

***

Benes to jest krejzol co jeździ „bobikiem”*
Każdy większy podjazd z najlepszym wynikiem.

Każdego poranka budził nas tak samo
I jak w tych Karpatach, zatęsknić za mamą? :P

Sam trasę ułożył – wiedział na co czekał
Jechał zawsze pierwszy i nic nie narzekał.

W błocie niejednokrotnie po próg zakopany
Aga z linami biegała,  a on wiecznie uśmiany.

Taki to nasz  Rafałek, taka cicha woda
Jak w las z nim pojedziesz, czeka cię przygoda.

***

Kondziu to wiracha co się wozi „Dyskoteką”
Burdel w aucie ma większy niż Benes  z plandeką. 

Trochę psuło mu się autko, nie zmrużył powieki
Wszyscy wiemy, że: „Nie ma imprezy bez dyskoteki”

Czasem nam marudził jakby bał się błota
Ale niech nikt nie myśli, że to jest idiota 

Gdy ciśnienie spadło tak nam się rozszalał
Ze swymi żartami na ziemię powalał!

I tak mu zostało do dnia dzisiejszego,
Wtedy nikt z nas nie znał takiego Kondziego. :P

***

Konger to tez Konrad co bunkry ma w głowie
Siedział w dyskotece na prawej połowie.

Niby był na wczasach niby był pilotem
Czasem był zdziwiony gdy spotkał się z błotem.

Lubił piwko wypić i coś opier***
Myślę, że czasami mógłby się doszkolić. 

W zadaniach pilota i współpracy w grupie
Żeby reszta nie myślała, ze ma wszystkich w pupie.

***

Z takich oto ludków paczka się zebrała
Bo na Ukrainę pojechać zechciała

Niby nic wielkiego niby nic takiego
Ale na tą „pakę” nie ma już mocnego :D

Każda droga nasza nic nas nie poruszy
Bo się z nas zrobiły Karpackie Sierściuchy.

Za rok znów ruszymy, weźmiemy dziewczynę
Na tą ziemię Karpacką – piękną Ukrainę.

Chłopakom ofrojdowym – Pilotka UAZ’a

22 sierpnia 2008, Krakowice - Ukraina


EPILOG
 "Wspomnienia są jedynym rajem, z którego nikt nas nie może wypędzić" Jan Paweł II.
I taki właśnie raj zafundował mi Benes. ;) Kiedy pierwszy raz słyszałam o wyprawie na Ukrainę podczas rozmowy Benesa z Yerzem, nawet nie śmiałam się zapytać czy można się jakoś wkręcić. Bo gdzie ja z nimi na Ukrainę? Czas mijał, z głowy temat wyleciał a tu proszę, takie zaskoczenie... Sms od Benesa: "Potrzebuję pilota na Ukrainę (...)" . W pierwszej chwili niedowierzanie i myśl, że chyba pomylił numery. Jednak po przeczytaniu tej wiadomości oddzwoniłam i zapytałam ile mam czasu na podjęcie decyzji. Dostałam tydzień. Pierwsza myśl brzmiała - oczywiście, że jadę! Później myślenie strategiczne; wydam całą kasę jaką zarobiłam a miałam tyle planów na jej wydanie... Umowa o dzieło mi jeszcze nie wygaśnie. Mama nie bardzo zadowolona, bo mogłabym coś odłożyć na studia.... I całe to bla bla bla.
No ale przecież raz się żyje :) Wiele rozmów zostało przeprowadzonych w tym temacie. (Dzięki Yerzowi, Dominikowi, Jaxi i Siostrze). I tak wyszło. Rzuciłam pracę, pożyczyłam trochę kasy (student - wiadomo :P) I poszłam na żywioł. Co ma być to będzie. Kto nie ryzykuje ten nie wygrywa! Jak sobie teraz pomyślę, że miałam jakieś wątpliwości natury ekonomicznej to aż się w głowę pukam. Tyle bym straciła. Na szczęście zmysł podróżnika wziął górę i dałam się pochłonąć całkowicie temu co dzikie i nieznane.
 Mogłabym tak długo pisać tylko po co? :) Ogromną wdzięczność jaką czuję do Benesa za tą możliwość jest nie do opisania. Chłopakom jestem wdzięczna za opiekę i partnerskie traktowanie, bo z facetami to różnie jest, kiedy "baba jest na pokładzie" :)) Na szczęście nie było żadnych problemów, ani kłótni tylko ciągle dobry humor :) to nasza wspólna cecha, która nas połączyła i zjednoczyła. Było super, zajerzaście i ciężko jest opisać jak było zajebiście. To była moja pierwsza przygoda z off'roudem ale na pewno nie ostatnia, bo...
 

 "Kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki"
(Paul Zulehner)