slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

MANGYSZŁAK – KRAJOBRAZ NA DNIE

Od połowy XIX wieku, kiedy to Bronisław Zaleski (zesłaniec w rosyjskim mundurze, rysownik, autor relacji ze swoich stepowych podróży) razem z Ludwikiem Turno i (tym) Tarasem Szewczenko został wyekspediowany na półwysep Mangiszłak (jak go wtedy pisano) i na zlecenie carskich władz, poszukując tam złóż węgla kamiennego, przemierzał północne obszary tego przylądka, żaden Polak nie zapuszczał się wnikliwiej w ten pod wieloma względami wyjątkowy rejon.
Mangyszłak - po raz pierwszy usłyszałem tą nazwę w 2004 roku, w Rosji, na zachód od Irkucka. Może pamiętać ten moment Paweł Kuśmierski - spotkani na drodze Rosjanie w trzech samochodach rozpoczynali wyprawę do Chin i Tybetu. Paweł i ja, mocno zapuszczeni po trzech miesiącach w terenie, wracaliśmy z podróży śladami Benedykta Polaka. Jeden z tych Rosjan opowiadał o ciekawym miejscu w Kazachstanie zachęcając, żebyśmy koniecznie kiedyś tam pojechali. To, co z jego entuzjastycznych wprost wywodów zostało mi w głowie, można by streścić w trzech słowach: Mangyszłak, nastajaszczaja krasata. Z czasem o tym zapomniałem, ale i zapomnienie, jak wszystko (podobno) - szczęśliwie, ma swój koniec. Może ze względu na dziwaczną nazwę tego miejsca, a może okoliczności pojawienia się go w atlasie mojego świata, zabłąkane w pamięci, po latach odnalazło się wtedy, kiedy zacząłem myśleć o ponownej podróży do Kazachstanu. Wrzuciłem Mangyszłak w internet. Po pierwsze okazało się, że obowiązujący polski egzonim tego półwyspu to Mangystau. Wolę ten używany wcześniej, bo jak odmieniać tego Mangystaua przez przypadki, szczególnie w miejscowniku? Wpisałem w google obie formy. Pojawiły się wyniki: dość lakoniczna wikipedia, parę tekstów, zdjęcia – nie za wiele tego było. Lekko zaskoczony, przede wszystkim znikomą ilością współczesnych polskich opisów największego Kazachskiego przylądka, wpisałem to samo po rosyjsku, grażdanką. Zawsze tak robię kiedy wybieramy się do poradzieckiej Azji i tym razem po raz kolejny świetnie się to sprawdziło. Ze strony na stronę byłem coraz bardziej zaintrygowany i po kilku dniach wszystko było jasne - jedziemy na Mangyszłak i wyłącznie tam.
Półwysep Mangyszłak zajmuje sporą część wschodniego wybrzeża morza Kaspijskiego. Morze z nazwy - tak się przyjęło, w rzeczywistości jest słonym jeziorem, aktualnie największym jeziorem na globie. Razem z Morzem Czarnym i właściwie nie istniejącym już jeziorem Aralskim jest ono pozostałością po morzu Sarmackim, uwięzionym przez przemieszczające się kontynenty reliktem Oceanu Tetydy (istniejącego ok. 150 milionów lat temu). Geologicznie region ten, tak jak pozostałe południowe obszary zachodniego Kazachstanu, jest dnem wspomnianego prehistorycznego akwenu, dlatego występują na tym terenie prawie wyłącznie skały wapienne i ilaste osady. Jego wyjątkowość objawia się w niezwykłym - jak na tą część Azji - zróżnicowaniu ukształtowania terenu. Są tu, na stosunkowo nie dużym obszarze (jak na Kazachstan), skalne pasma górskie, ogromne piaskowcowe ostańce, pustynie i zjawiskowe depresje, z ciągnącymi się dziesiątkami kilometrów solniskami no i oczywiście step. Duża część półwyspu jest dosłownie pokryta powstałymi na dnie morza wapiennymi konkrecjami i skamielinami żyjących w nim istot. Od wschodu obszar ograniczają Czinki, czyli przepiękne krawędzie płaskowyżu Ust-jurt i granica Uzbekistanu, od zachodu niezgorsze „wężowe” wybrzeże, a od południa granica Turkmenistanu. Lokalny klimat ma charakter. Zbliżona do panującej w całej południowej części zachodniego Kazachstanu miejscowa aura ma skłonności zdecydowanie pustynne. Lata są upalne i suche, zimy mroźne. 50 stopni w cieniu i więcej to tutaj rzecz zwykła latem. Może się to wydawać nieznośne, ale przy zerowej wilgotności i nigdy nie cichnącym, solidnym wietrze jest o wiele mniej męczące niż 30 stopni w 100-procentowej parnocie, chociażby nad Bałtykiem. Region administracyjny ma powierzchnię prawie dokładnie taką jak połowa Polski. Żyje tu tylko trochę więcej ludzi niż mieszka w Szczecinie (ciut ponad 400 tys.). Mangyszłak to także rejon z bardzo ciekawą historią oraz materialnymi i kulturowymi jej pozostałościami. Zabytki architektury ograniczają się właściwie do dwóch tylko form - rzadko spotykanych gdzie indziej, skalnych i podziemnych meczetów oraz starożytnych mazarów. Jedne i drugie często pochodzą z pierwszych wieków islamu (nawet z IX wieku) i związane są z sufimi i batyrami. Pierwsi wsławili się świętością, a drudzy bohaterstwem w walce o władanie nad tymi obszarami. Można też podobno znaleźć gdzieś na półwyspie ślady karawanserajów obsługujących tutejszą odnogę Jedwabnego Szlaku, ale gdzie - nie mam pojęcia.
Tutejsi mahometanie (sunnici) dość powszechnie wracają do swoich wierzeń po wielu latach wyrugowywania religii w czasach Związku Radzieckiego. Lokalny islam jest wyjątkowo synkretyczny, łatwo zauważyć w nim wpływy wcześniejszych wierzeń i religii. Przede wszystkim rzucają się w oczy elementy charakterystyczne dla stepowego szamanizmu, ale także zaratustrianizmu, z którego zachowały się resztki kultu ognia, rzadko spotykane we współczesnym islamie. Widzieliśmy ogień płonący przed, a nawet wewnątrz meczetów, a także przy nagrobkach.
Zdarzyło się nam wziąć udział w modlitwach w dwóch wykutych w skałach meczetach, Beket Ata (XVIII w.) i Szopan Ata (XIII w.). Szczególnie grota przy grobie św. ojca Beketa - sufiego, który tutaj też nauczał, zrobiła na nas wielkie wrażenie. Zupełnie surowa jama wykuta w śnieżnobiałej kredowej skale pomieści nie więcej niż 30 osób siedzących ciasno na dywanach. Mężczyźni zajmują wyższą stronę lekko nachylonej podłogi, bliżej skalnej krypty grobu Beketa. Kiedy pielgrzymi ciasno wypełnili powierzchnię pieczary imam rozpoczął modlitwę. Wszystkich, razem z nami pochłonęło głębokie skupienie, głos imama powoli rozcieńczał się w przestrzeni białej groty, aż do zupełnego rozpuszczenia się w ciszy. Dopiero po wszystkim dotarło do mnie, że nikt nas o nic nie pytał i nikomu nie przeszkadzało że jacyś, nie wiadomo skąd wzięci giaurowie czynią znaki krzyża i składają ręce do modlitwy zamiast do powitania. Taka sytuacja nie zdarzyła by się chyba w żadnym innym muzułmańskim kraju. W ogóle, nikt w czasie podróży nie zrobił nam przykrości, może poza ukraińskimi pogranicznikami (srał ich pies). Rosyjscy i kazachscy wojacy, policjanci i urzędnicy zachowywali się nie przymierzając jak anieli, w porównaniu do tego co bywało jeszcze kilka lat temu. Bardzo pozytywnie nas to zaskakiwało. Suma łapówek - nul. Poznaliśmy wielu ludzi na Ukrainie, w Rosji i na Mangyszłaku. Oni wszyscy, i ci których imion nie znamy byli normalni (poza tymi pogranicznikami ukraińskimi – srał ich pies).
Podróż zaczęliśmy 12 lipca. Tydzień zszedł na dojeździe przez Ukrainę, kawałek Rosji i część Kazachstanu. Po drodze zajechaliśmy też do Kijowa, byliśmy na Majdanie. Trzy tygodnie na półwyspie nie było nadmiernie długim czasem jak na wielość interesujących i pięknych miejsc. Przygód nie brakowało, a że byliśmy sami, tzn. we dwójkę, w trudniejszych momentach stres, co tu gadać, się pojawiał. Nie było za wesoło, kiedy na nadmorskich wydmach samochód ugrzązł „na dobre”. Trzy godziny zajęło nam odkopywanie naszego wiezdiełaza, który coraz bardziej zagłębiał się w piasku. Tego samego dnia wieczorem odpoczywając po morderczej walce z wydmą i upałem, na pięknej plaży, spożywszy resztkę wiezionego jeszcze z Polski bimberku - nagle obudziliśmy się otoczeni przez dziesiątki węży. Innym razem, przy granicy z Turkmenistanem, zostaliśmy zaaresztowani przez kazachskich WOPistów, którzy wcześniej przez kilkanaście kilometrów ścigali nas po piaszczystym stepie wojskowym kamazem. Bywaliśmy w niezwykle pięknych, dzikich miejscach. Na polach konkrecji (4-metrowych wapiennych kól), przy skalnych meczetach o fasadach uformowanych przez wiatr, wśród krajobrazów depresji ze skałami rosnącymi na nieskazitelnie białych solniskach. Snuliśmy się po cielistych diunach i w oschłych przestrzeniach słonego stepu. Wiodły nas gliniaste stepówki. Wyraźne, głębokie koleiny czasem spłycały się nagle i gubiły zupełnie na solniskach, piaskach lub skałach. Dzięki ściągniętym z sieci kazachskim i rosyjskim mapom podróż po przylądku szła dość gładko. Kiedy mieliśmy wątpliwości sprawdzaliśmy koordynaty naszego położenia na giepeesie, nanosiliśmy je na mapę i dalej jechaliśmy na azymut, do pierwszego punktu pozwalającego się zorientować i upewnić, że słuszny mamy kierunek. Tak było pod skałami Bozżyra i nad depresją Karynżaryk. Dziennie w terenie przejeżdżaliśmy od 130 do 180 km. Samochód 20-letni Nissan SAFARI – boski „Jimi” spisywał się znakomicie i był nam domem przez całe 5 tygodni. Jeszcze jedno – w Kazachstanie ropa po 1 złoty 85 groszy za litr.
Bardzo się streszczałem, a wyszło jak wyszło…, ale chciałem choć naszkicować Wam Mangyszłak - region jeszcze zupełnie u nas nieznany, krainę gościnnych ludzi i geologicznych cudów, niespotykanych, wyjątkowo pięknych choć surowych krajobrazów, dzikiej przyrody i 362 świętych miejsc. O - o przyrodzie nic nie napisałem, ale to już może przy okazji, jak się spotkamy, opowiem - jeśli oczywiście sprawy przyrodnicze kogoś zainteresują. Kończę i zapraszam do obrazków, one z pewnością lepiej opowiedzą o tym wszystkim i o tym co pominąłem też trochę. Trochę bo sporo sytuacji i miejsc zapisała wyłącznie pamięć.

Pozdrawiamy Robert i Dorota Szyjanowscy