slajdshow_01 slajdshow_02 slajdshow_03 slajdshow_04 slajdshow_05 slajdshow_06 slajdshow_07

Grecja 2016 cz. 1

2016 grecja cz1Pomysł na wyjazd do Grecji zrodził mi się w głowie gdzieś na przełomie roku. Kiedy w kraju królowała ponura zima, a mojej rodzinie brakowało słońca. Początkowo miałem się wybrać na północ do Finlandii, ale stwierdziłem że nie będę dwa tygodnie walczył z komarami i meszkami. Bo wiadomo, Finlandia to jeziora, jeziora to woda, a woda to komary i meszki. Dlatego padło na Grecję. Trochę czasu zajęło mi przekonanie do tego pomysłu moją żonę. Główną obawą była odległość oraz uchodźcy. Wszystkie te obawy zostały przewalczone i ustaliłem termin wyjazdu na sobotę 9 lipca.
Moim środkiem transportu jest wierny stary Nissan Patrol Y60 z wolnossącym silnikiem diesla 4,2. Oczywiście w wersji nadwozia LWB. Na wyposażenie się składa namiot dachowy "Snake" w wersji XL (180 cm), zadaszenie (markiza) oraz 35litrowa lodówka kompresorowa Indel. Do kompletu opony MT 33", wyciągarka, orurowanie oraz założona w tym roku klimatyzacja.
Nadszedł dzień wyjazdu. "Krwawym świtem" o 10 rano wraz z naszymi towarzyszami podróży Iwoną i Romanem w swoim Y61 ruszyliśmy w kierunku niemieckich autostrad. Korzystanie z niemieckiej sieci dróg dla szczecinian jadących na południe Europy jest normą. Niestety, jeszcze w mieście okazało się, że moja "sprawdzona od lat " nawigacja w Samsungu Galaxy Tab 3 po wgraniu nowych map odmówiła współpracy. Trochę kiepsko jechać na kraj Europy bez nawigacji. Co prawda miałem oczywiście mapy papierowe (analogowe), ale dobra nawigacja jest jak najbardziej pożądana na takim wyjeździe. Tak więc szybka wizyta w Carrefourze i z nowym TomTomem ruszyłem w drogę.
Naszą drogę dojazdową do półwyspu Halkidiki w Grecji obliczyłem na trzy dni. Całość trasy ze Szczecina do Salonik jedzie się (z wyjątkiem ok 100 km) autostradami. Droga przez Niemcy jest wygodna i przewidywalna, do Czech wjechaliśmy za Dreznem i tam właśnie występuje brak około 30 km autostrady, ale objazd jest dość dobrze wyznaczony. Niestety podrózowanie po czeskich autostradach jest obwarowane winetą, koszt miesięcznej wynosi około 17 Euro. I tak przez Pragę i Brno dotarliśmy na Słowację. Tam (pomimo, że mieliśmy do przejechania ok 100 km) zakup kolejnej miesięcznej winety i kolejne 18 Euro. Przy okazji zagadnąłem Słowaka, jak oni wiedzą, że dane auto ma wykupioną winetę, a inne nie ma. Podobno autostrady są monitorowane (coś na podobieństwo naszych Viatoli) i rzeczywiście po drodze mijaliśmy dość sporo dziwnych instalacji nad drogą.
Wczesnym wieczorem wjechaliśmy na teren Węgier (wineta miesięczna około 20 Euro). Nocleg wyznaczyłem w miejscowości Gyor. Okazało się że znalezienie campingu graniczy z cudem z powodu bardzo późnej godziny oraz ogólnych kłopotów z odczytaniem węgierskich nazw. Camping "Piheno" to bardzo miłe i przyjazne miejsce i jest zlokalizowany w sosnowym lesie co zapewnia z rana zbawienny cień. Sanitariaty w normie a cena za nocleg w granicach 18 Euro. Po porannej toalecie i sklarowaniu namiotów ruszyliśmy w drogę. Za cel obrałem miasto Jagodina w Serbii oraz camping "Roza Wietrowa". Wszystko szło dobrze do momentu dojazdu do granicy Węgiersko-Serbskiej czyli zewnętrznej granicy Unii.
I tam zaczął się koszmar i wszechogarniający "Sajgon". Setki jak nie tysiące aut na niemieckich numerach stojące i oczekująca na wjazd na granicę. Zastanowiło mnie cóż takiego widzą Niemcy w Serbii, że tak tłumnie walą na granicę. Po dokładniejszym przyjrzeniu się pasażerom dojrzałem swój błąd. 99,9% tych "Niemców" to muzułmanie i zakwefione muzułmanki czyli Serbowie, Turcy, Albańczycy oraz Macedończycy. Wszyscy trąbiąc i wpychając się uparcie dążyli do okienka odprawy celnej całkiem jak "plemniki dążące do komórki jajowej". Ten koszmar trwał około 4 godziny w upalnym 40 stopniowym skwarze. Na granicy spotykamy Jacka z Lubuskiego jadącego ze swoimi chłopakami na miejsce zbiórki z resztą grupy. Jedzie swoim krótkim Patrolem na komercyjną wycieczkę chyba po Czarnogórze. Jedziemy wspólnie we trzy auta. Autostrada trochę nierówna i nudna. Przed Belgradem Jacek się odłącza od nas i dalej znów podróżujemy tylko z Romkiem.
Na jednym z postoi okazuje się, że odkręcił mi się namiot dachowy, dwie z czterech śrub straciły nakrętki. Po dokręceniu ruszamy dalej. Do Jagodiny docieramy około 22 i nawet odnajdujemy camping (już ze zmienioną nazwą). Niestety, coś mi nie pasuje w tym miejscu i na moją usilną prośbę ruszamy dalej. Usilnie szukając noclegu zagaduję na stacji benzynowej obsługę o hotel i po 5 minutach zjawia się Serb właściciel pensjonatu "Hollywood".Tej nocy śpimy pod dachem. Rano po sutym śniadaniu ruszamy dalej (oczywiście nakrętki od namiotu znów się odkręciły). Granica Serbsko-Macedońska to formalność. Macedonia zza szyby wydaje się być fajnym ciekawym do zwiedzania krajem. Niestety do celu mamy jeszcze z 500 km, więc zwiedzania nie będzie. W Macedonii brakuje około 70 km autostrady, tzn jest ona w budowie. Zarówno w Serbii jak i Macedonii za autostradę płacimy na bramkach i nie są to wygórowane kwoty (można płacić w Euro). Przed granicą Macedońsko-Grecką tankujemy Patrole (35 centów taniej na litrze niż w Grecji) i wjeżdżamy po 20 minutowej kolejce do Grecji.
Camping mamy na półwyspie Halkidiki, a dokładniej na Sythonii. Wioska Vourvourou, a camping nazywa się Rea. Dość zatłoczony, ale mamy obok siebie miejsca. Silniki gasną i zaczyna się nasza grecka przygoda...

055.JPG056.JPG064.JPG066.JPG068.JPG069.JPG070.JPG074.JPG080.JPG085.JPG090.JPG093.JPG097.JPG102.JPG176.JPG