Maroko 2019 cz. 6
- Szczegóły
- Utworzono: czwartek, 05, wrzesień 2019 18:29
- prezes
Okazuje się że pod hotel nie ma dojazdu samochodem [swoją drogą ciekawe jak go zbudowali]. Parking jest przy drodze i tam zostawiamy samochody, do hotelu mamy ok 300 metrów i to z drugiej strony wąwozu. Na szczęscie za parę dirhamów [dosłownie] boy'e hotelowi targają nasze bagaże do pokoi.
Całkiem przyzwoity hotel, ciepła woda pod prysznicem, wifi, wygodne łóżka. Wieczorem wszyscy spotykamy sie na uroczystej kolacji. Na stoły wjeżdżają marokańskie przysmaki: tadżin zajebista kofta oraz zupa harira. do tego takie śmieszne pieczywo i oliwki. Wszystko bardzo smaczne z jednym zastrzeżeniem. Ani grama alkoholu. Na szczęście mamy zapasy w bagażnikach.
I impreza się na dobre rozkręciła.Szczególnie nasi marokańscy kelnerzy byli bardzo zadowoleni. Okazało się ,że nie przestrzegają tak mocno dogmatów ich wiary. Cały czas ochoczo podstawiali kubeczki aby im nalać cokolwiek z alkoholem.
Poranek okazał się bardzo chłodny. Termometry wskazywały minus 4 stopnie. A całą noc naszych samochodów pilnował Marokańczyk siedząc przy rozpalonym ognisku. 10 dirhamów od samochodu załatwiło płatny parking.
Wyruszamy do wąwozu Todra. Kawał dziury w ziemi z drogą na dnie, otaczające pionowe ściany mają miejscami po 130 metrów wysokości. Droga, niestety asfaltowa, wije sie dnem wąwozu przeplatając z płytką rzeką. Miejscami droga jest pokryta lodem co studzi nasze zapędy rajdowe. Wąwóz ciągnie się parę kilometrów i po wyjeżdzie zaczynamy się powoli piąć w góre. Temperatura staje sie przy okazji coraz bardziej przyjazna. Atakujemy Atlas Wysoki. Sceneria nie różni się zbytnio od tych które widzieliśmy w Atlasie Średnim. Skały maja barwę piaskowca a widoki sa marsjańskie[ w sumie to nie byłem na Marsie, ale tak sobie go wyobrażam ]
Droga po której się wspinamy nie jest zbytnio trudna, przynajmniej na razie. Dookoła rozciągają się płaskowyże oraz ogromne przestrzenie.
Nasza karawana pnie się ciągle pod górę a nasz szlak robi sie coraz bardziej stromy i wąski. Temperatura podskoczyła do 20-24 stopni, jedynie co nam doskwiera to kurz. Jest bardzo sucho i kurzy sie jak diabli. Wczesnym popołudniem docieramy do osady beduinów.
Tak na prawdę nie widać ich siedzib i nie wiadomo skąd wbiegają na nasza górska ścieżkę dziesiątki żebrzących Marokańczyków w wieku od 5 do 50 lat. I przechwytują z samochodów wszystko co tylko jest im podawane przez okno. Oczywiście najbardziej pożądane są Dirhamy. Przeciwny jestem takim kontaktom europejczyków z ludnością lokalną. Ale cóż zrobić, ci Beduini tak nas kojarzą, z jałmużną i prezentami.
Po kolejnych kilometrach jazdy korytami wyschniętych rzek oraz górskich ścieżek docieramy na szczyt przełęczy. Altimeter pokazuje około 2300 m npm. Stajemy na popas. Wieje jak cholera i wiatr co chwile zdmuchuje płomień pod kuchenką.
Ruszamy dalej, tym razem w dół. duża część naszego zjazdu wiedzie korytem rzeki. Oczywiście wyschnietej rzeki. Wczesnym wieczorem docieramy do asfaltu. Po drodze zaliczając zajebiście widokową trase w dolinie Dades. Gdyby tak mieć jakieś stare amerykańskie V8 z wolnym wydechem to było by dopiero wspaniałe wrażenie jechać tą drogą. Choć moja rzędowa szóstka w Patrolu wstydu tez nie przynosi.
Po zmroku docieramy na camping w Ouarzazate [po prostu Warzazat]. Nocka zapowiada się chłodna, ale mamy "farelke"...
Piotr Machowski